piątek, 30 maja 2014

Det Sjunde Inseglet

Czy możemy dać wiarę tym, co wierzą, skoro nie potrafimy uwierzyć w samych siebie?
Co się stanie z tymi spośród nas, co chcieliby uwierzyć , ale nie są do tego zdolni?
A z tymi, co nie chcą wierzyć, i nie są zdolni do wiary ?
(…) Oto moja ręka. Żywa, pulsująca krwią. Słońce trwa nadal na niebie, a ja, Antonius Block, toczę walkę ze Śmiercią.

Chcę wiedzieć – nie wierzyć, nie chcę gubić się w przypuszczeniach, chcę wiedzieć. Chcę, by Bóg wyciągnął ku mnie ramiona, by objawił mi się, osobiście, by do mnie przemówił.

Toczę walkę ze śmiercią każdego dnia, w krwi, pocie i łzach.
Krew spływa co miesiąc, przypominając o darze życia, i jednocześnie o tym że ciągle ze mnie upływa, i że wyschnie, jeszcze przed śmiercią, opuszczając łono życia na zawsze.
Pot sączy się już przy porannej gorączce z niedospania i od produkcji nadmiernej adrenaliny. Trzeba przetrwać wiekuisty front dnia, a zasobów tak mało. Wtedy tylko duchowość jest nas w stanie wypełnić, przepchać złogi bezsensu i niechęci wobec najbardziej banalnych rutyn dnia codziennego. W pocie wstajesz i w pocie zasypiasz, czasami też płacząc w środku lub na zewnątrz na kaflach w łazience. Widzisz cieknące łzy z kranu, prysznica, w misce, w klozecie, który je spuszcza i wydaje się, że nie przestaną płynąć.
Urodziny mojego taty skojarzyły mi się z dotknięciem wieka trumny, z tym jak bardzo go kocham i jak coraz mniej czasu mam by mu to okazać. Musimy żyć, ale jednocześnie coraz bardziej przyzwyczajać się do śmierci - ja nie odczuwam jej jako odległej, wydaje mi się, że mieszka ze mną od zawsze, stanowi moją drugą połowę, nigdy jednak nie pijemy ze sobą kawy, gramy tylko w czarno białe szachy jak Antonius Block.
Czym jest wiara jeśli nie wołaniem w ciemności, w pustce, w próżności materializmu, blichtru i zwierzęcej konkurencji o miejsce na ziemi. W przeświadczeniu, że jeśli TAM niczego nie ma, to tu możemy sobie przynajmniej stworzyć namiastkę raju i bezpieczeństwa. Inaczej nie udawalibyśmy się do świątyń rozpusty mody i stylu, zgrabnie wskakując na grzbiet czasu świętego i wodząc go na smyczy napinanych kart kredytowych. Godziny w centrach handlowych niczym w średniowiecznych katedrach, kiedy ludzie z trwogi przed dżumą i zarazą szli ze śmiercią na kompromis będąc jeszcze tymi, którzy mają przed sobą świat u swoich stóp. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz