Czy
możemy dać wiarę tym, co wierzą, skoro nie potrafimy uwierzyć w
samych siebie?
Co
się stanie z tymi spośród nas, co chcieliby uwierzyć , ale nie są
do tego zdolni?
A
z tymi, co nie chcą wierzyć, i nie są zdolni do wiary ?
(…)
Oto moja ręka. Żywa, pulsująca krwią. Słońce trwa nadal na
niebie, a ja, Antonius Block, toczę walkę ze Śmiercią.
Chcę
wiedzieć – nie wierzyć, nie chcę gubić się w przypuszczeniach,
chcę wiedzieć. Chcę, by Bóg wyciągnął ku mnie ramiona, by
objawił mi się, osobiście, by do mnie przemówił.
Toczę
walkę ze śmiercią każdego dnia, w krwi, pocie i łzach.
Krew
spływa co miesiąc, przypominając o darze życia, i jednocześnie o
tym że ciągle ze mnie upływa, i że wyschnie, jeszcze przed
śmiercią, opuszczając łono życia na zawsze.
Pot
sączy się już przy porannej gorączce z niedospania i od produkcji
nadmiernej adrenaliny. Trzeba przetrwać wiekuisty front dnia, a
zasobów tak mało. Wtedy tylko duchowość jest nas w stanie
wypełnić, przepchać złogi bezsensu i niechęci wobec najbardziej
banalnych rutyn dnia codziennego. W pocie wstajesz i w pocie
zasypiasz, czasami też płacząc w środku lub na zewnątrz na
kaflach w łazience. Widzisz cieknące łzy z kranu, prysznica, w
misce, w klozecie, który je spuszcza i wydaje się, że nie
przestaną płynąć.
Urodziny
mojego taty skojarzyły mi się z dotknięciem wieka trumny, z tym
jak bardzo go kocham i jak coraz mniej czasu mam by mu to okazać.
Musimy żyć, ale jednocześnie coraz bardziej przyzwyczajać się do
śmierci - ja nie odczuwam jej jako odległej, wydaje mi się, że
mieszka ze mną od zawsze, stanowi moją drugą połowę, nigdy
jednak nie pijemy ze sobą kawy, gramy tylko w czarno białe szachy
jak Antonius Block.
Czym
jest wiara jeśli nie wołaniem w ciemności, w pustce, w próżności
materializmu, blichtru i zwierzęcej konkurencji o miejsce na ziemi.
W przeświadczeniu, że jeśli TAM niczego nie ma, to tu możemy
sobie przynajmniej stworzyć namiastkę raju i bezpieczeństwa.
Inaczej nie udawalibyśmy się do świątyń rozpusty mody i stylu,
zgrabnie wskakując na grzbiet czasu świętego i wodząc go na
smyczy napinanych kart kredytowych. Godziny w centrach handlowych
niczym w średniowiecznych katedrach, kiedy ludzie z trwogi przed
dżumą i zarazą szli ze śmiercią na kompromis będąc jeszcze
tymi, którzy mają przed sobą świat u swoich stóp.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz