poniedziałek, 5 października 2015

NOC WALPURGI



Niedawno zakończył się 40 Festiwal Filmów w Gdyni. Znów wystartowały kolejne wspaniałe obrazy polskich reżyserów. Reżyserów, którzy zazwyczaj tworzą w okopach wobec mainstreamu, o których nie rozpisują się media. Wyjątek stanowiłby skandal albo tragedia. Na liście nagrodzonych nie znajdziemy filmów Marcina Wrony ani Marcina Bortkiewicza, ale niezmiernie się cieszę, że mogłam zakupić bilet do kina na ''Noc Walpurgi'' Marcina Bortkiewicza i przyznać swoje statuetki.
Oba filmy zanurzyły się w strefę cienia, w mrok ludzkiej egzystencji, naturę zła.

Zanurzając się na dno oceanu ludzkości, stajemy
się świadkami toczących wojnę potworów o niebotycznych
rozmiarach i paskudnym profilu. Przerażające, inne, paraliżujące,
AWEsome, bo nie od dzisiaj wiemy że groza fascynuje.
Ale wypływamy, ściągamy maskę,
bierzemy oddech tlenu w płuca, widzimy ląd, słońce ogrzewa nam
twarz.
Niemniej u niektórych, tych nazbyt
cienkoskórych, bohaterów z rysą tragiczną jak powiedziałby
Szekspirolog, pojawia się syndrom nurkowania nawet po wypłynięciu.
Byli więźniowie obozów
koncentracyjnych, ofiary porwań przetrzymywane wiele lat w ciemnych
piwnicach, żołnierze z syndromem PTSD, chorobą 'Makbeta' ,
ofiary przemocy, artyści totalni pogrążeni w szaleństwie.
Nora Sedler powiedziała, że nie jesteś sobie w stanie udzielić odpowiedzi na pytanie ''o co w tym
wszystkim naprawdę chodzi'', jeśli W TYM nie uczestniczyłeś.
Banalne, ale takie właśnie jest. ''Jesteś szczęśliwym głupcem'' mówi do Roberta, dziennikarza który stał się jej zakładnikiem na tę szczególną noc - Walpurgi, noc duchów i demonów, podczas której wydarzyć może się to co niemożliwe; a raczej wyparte, stłumione, zepchnięte do niepamięci powiedziałby psycholog. 
Nie odebrałam tego filmu jako kolejnego obrazu o Holokauście, dramacie żyjących w piętnie przeszłości Żydów. Film stawia akcent na to jak paradoksalne wydaje się życie w kontekście uniknięcia śmierci, albo równie bolesnej traumy, którą ma za sobą everyman. 
Everyman, który stratowany i wypluty przez los, nadal jest po stronie żyjących, mimo że może oddychać śmiercią. 
Mieć ją w głosie, 
na skórze, snach. 
W sobie. Każdego dnia. 
A życie nadal zwycięża, jak Diva, która wydaje się niezniszczalna, nietykalna, urodzona by żyć i śpiewać. 
Taka właśnie jest Diva,  w tej roli wspaniała Małgorzata Zajączkowska. Z kolei zabawa formą filmową zabiera nas w podróż po całej niemalże klasyce kina. Jest humor i zmrożenie krwi w żyłach. Wspaniałe ujęcia, w tym typowe dla Bergmana ujęcia frontalne.


Świat tymczasem próbuje sobie
udowodnić, że nic mu nie zakłóci picia szampana. Bogowie zawsze
mają swój Olimp.
Ale Hades wyziewa. Trupy wracają.
''Powracają jedynie ci zmarli, których nazbyt szybko i nazbyt
głeboko zakopano'' jak mówi francuski filozof Gilese Deleuse. Nie ma innej
drogi jak przejście do życia poprzez śmierć. Nie mogę się
nadziwić jak bardzo Tadeusz Kantor tryskał życiem kiedy
konstruował swój teatr śmierci. Spektakle - klisze pamięci,
uporczywe obrazy ciągle powracające niczym poprzednie
wcielenia, które animowały się w postaciach aktorów –
manekinów, cyrkowych rekwizytów – maszyn, scenerii – jak
tonących w błocie okopów wojennych. Spełniał się w trakcie pracy nad swoimi 'cmentarnymi'
spektaklami. Myślę że musiał zawrzeć pakt z własną strefą cienia na długie lata.


Marcin Bortkiewicz, reżyser ''Nocy Walpurgi'' powiedział, że w pracy artystycznej stara się
przekopywać przez mrok i zło w poszukiwaniu dobra, i to dobro jest
dla niego celem ostatecznym. 
To pytanie zadano mu w świetle tragicznej śmierci
 Marcina Wrony. Środowisko chce wiedzieć, mieć pewność,
że artyści nie przyzwalają sobie na autodestrukcję, więc
zadajemy im pytania o ich motywację. Ale przecież my wszyscy mamy
to w sobie – TĄ historię, TE obrazy. Nosimy w sobie geny śmierci
i cierpienia naszych przodków, nawet jeśli TAM nie byliśmy jak
powiedziała Nora Sedler. Nikt nie wykazywał takiej potrzeby wejścia
w mrok przeszłości jak dzisiejsze pokolenia 30 latków – pierwsze
wolne, nieskażone, czytające o hekatombie obydwu wojen zaledwie z
podręczników historii, oglądający w podnieceniu Wołoszańskiego i Miasto 44. 
Będąc dziećmi nie pytaliśmy o przeszłość, 
kiedy z kolei nadchodzi moment, nie ma już kogo pytać. 
Pokolenia wcześniejsze, które musiały zakopać trupy by przeżyć, 
zostawiły ich odkopanie nam. I my to robimy. 
Ale nie możemy być w tym sami. Długorwała samotność może nas
podstępnie doprowadzić do przejścia w strefę mroku, śmierci. 
Sens wspólnoty pomaga nam zachować równowagę i wypływać na powierzchnię.
 Pozwólmy na strefę
cienia, rozmawiajmy, oczyszczajmy, WSPÓLNIE.