poniedziałek, 13 czerwca 2016

Sen Bezdomnego: w stronę Heimatu





Bogactwo wielu domów. Wielu dzieciństw. Wielu tęsknot, wielu tożsamości. Za Kantorem - wielo pól i ''uporczywie powracających obrazów'', które nadrukowane są na naszą tożsamość matkę.

Siadam przy drewnianym stole w jadalni w rodzinnym  karkonoskim Wojkowie. Ten drewniany stół, który pamiętam zawsze z ciepło toczących się przy nim rozmów, niekończących się ballad o lokalnym świecie. Kuchnia pełna artefaktów znalezionych bądź nabytych w okolicy, niczym wehikuł przenosi w inny stan czasu i umysłu. Odrywa od współczesnej estetyki wnętrz, w których dominuje biały komfort i bezpieczeństwo Ikei. Ale to w TEJ kuchni czuję się na właściwym miejscu. 


Po raz pierwszy przyjechałam tu na ferie jeszcze jako nastolatka. Pierwszy raz na ferie, gdzieś poza rodzinne miasto, wróciłam jakby z innej planety, bogatsza o kolejny magiczny świat, który przywiozłam schowany głęboko w sobie. Później zawsze tu wracaliśmy, starsi o kilka lat, z nowymi doświadczeniami. Ale stół się nie zmienił. Nie zmienił się ganek, poddasze, pracownia wujka; pełna obrazów, książek, pamiątek. Chłodna i skrywająca w sobie tajemnice; ludzi, miejsc, duchów, emocji, pamięci. Wchodząc do Tego domu, odnoszę zawsze dziwne wrażenie, jakbym była duchem, który kiedyś tu już był, przodkiem który tu mieszkał, i który w końcu musiał wyjechać. Bez pożegnania.




Wędrowiec który jest zawsze w drodze.
I dręczące tęsknoty.
Nie wiadomo za czym, nie wiadomo czyje.
Silnie odczuwane jako coś odebrane, pozbawione.
Upiornie powracający koszmar naszych dziadów śniący się z pokolenia na pokolenie.
Przesiedlanych przodków.
Wypędzeń.
Strachu i paniki
W końcu przywłaszczenie. Znajdujemy to Nowe zamiast Tamtego 
Przywłaszczamy sobie  domy pokoje artefakty
Z czułości.
Jak z potrzeby przytulenia swetra który nosiła mama.
Fartuszka kuchennego po babci.
Pojedynczych zdjęć.
Kilku widelców i noży
Tego co zmieściło im się w walizkach
Co mogli szybko spakować w te osobiste ambalaże podręczne domy
Wsiadać w pociąg i jechać do nieznanego

Znów jest czerwiec, synteza. Rok temu przez okno mojego pokoju zaglądał Wędrowiec. Ten Wędrowiec. Ten i wszyscy inni. Był zjawą ubraną w płaszcz z białych czerwcowych muszek. Zobaczyłam go pewnego wieczoru, i poczułam, że zawsze był częścią mnie. 

''Jakby brakujący element układanki
Wydeptując przejścia w ciemnym mieście
W poszukiwaniu zdarzeń
Wykradzionych dni

Niczym cienie naszych ojców
Wchodziliśmy między nich
Wychodziliśmy
Okrzykami
Ni to ludzi ni to już zwierząt

Aż do samego końca
Przez nieskończoność

Nic nigdy nie przepadło
I teraz powraca (...)''





Właśnie Ten dom przywłaszczyłam sobie w wyobraźni jako miejsce spokojnej przystani. Czy tak poczuli się Ci, którzy tu przybyli kilkadziesiąt lat temu ? Targani lękiem, prześladowaniem, odzyskali spokój w majestacie Riesengebirge ? Potęga natury potrafi uleczyć serce.  Pomimo, iż pasmo nadodrza,  'ziem odzyskanych', 'polskiego dzikiego zachodu' jest stosunkowo młodą ojczyzną dla jej mieszkańców, mam wrażenie, że tutejsze młode pokolenie czuje się mocno stąd, czuje się częścią tego miejsca. Mieszkańcy z pasją opowiadają o lokalnej historii, przekraczając swobodnie polsko niemieckie granice: ten rodzaj pasji szczególnie charakteryzuje trzecie pokolenie od czasu przymusowej migracji. W przeciwieństwie do naszych dziadków, mamy wiekszą szansę utożsam się z miejscem naszych urodzin, bo nie musieliśmy się z nim żegnać. Dorastaliśmy w nim i wciąż tam jesteśmy, jeśli nie wygoniła nas migracja ekonomiczna.  Nie mamy w sobie już tak krytycznych ocen ani osądów, dążymy do uznania tego, co wyparte i do pojednania.   
Za każdym razem kiedy spędzam tutaj czas,  jestem częstowana anegdotami o ''lokalsach''. Narracje o tutejszych postaciach przypominają mi strukturę powieści '' Miasteczka Winesburg" Sherwood'a Andersona, gdzie każdy bohater był na swój sposób osobliwy, będący nieodłączną częścią społecznej mozaiki, która funkcjonuje jak przekazywany z pokolenia na pokolenie mit w zbiorowej świadomości.  Zupełnie przeciwnie do wielkomiejskiego stylu życia, gdzie zawsze można się rozproszyć, rozpłynąć, albo uczestniczyć w wielu światach i wspólnotach i nie być specjalnie do żadnej z nich przywiązanym. Inna skala odpowiedzialności, inna przyswajalność przestrzeni.

Jest druga połowa lipca. Jestem w Heimacie, w Soldinie, Myśliborzu. Odkryłam kilka nowych śladów pamięci dawnych mieszkańców tego miasta. Najpierw tablica pamiątkowa na zewnętrznej ścianie kościoła upamiętniająca szczątki dawnych mieszkańców Soldina znalezionych w trakcie trwających w ostatnich latach prac konserwacyjnych. Odwiedzając cmentarz, natknęłam się na grób Niemki, która zdecydowała się na pochówek w Myśliborzu, jej pierwotnej ojczyźnie. Gertud była wieloletnią przyjaciółką Myśliborza, jej grób ulokowany obok wielkiego kamiennego krzyża ''Ich bin ein Mensch'',  jest symbolem pojednania ludzi i miłości do Heimatu.  


 


Wracamy do tych kominków, do tych stołów drewnianych, historią i wiernością malowanych.  Siedzę w kuchni pełnej drewnianych i glinianych artefaktów, roi się od duchów, a ja nie mogę spać. Chłonę ten Dom, tak często i mocno powracający do mojej świadomości i rozpalający moją wyobraźnię. Historie okolic, tak zawsze barwnie opowiadanie, pełne tajemnic rozpalają wyobraźnię od wielu lat. A przede wszystkim wielkie serce, które jest i bardzo chce w ludziach żyć, pomimo wielu ran i blizn. Serce, które zawsze obdarza dobrym słowem i gestem, poświęconym czasem i uwagą. 

Czas spakować walizki i ruszać do kolejnego domu, w Warszawie. Ze zdjęciami zdjęć z rodzinnych albumów w smartfonie, i śladami przestrzeni tutejszego miejsca, które starałam się zapisać w tańcu, w ciele. Pomiędzy przeszłością, a jutrem, tamtym a tutejszym, domem za którym płaczesz, i domem który trzeba stworzyć w nowym.  W Warszawie, Irlandii, Poznaniu, Niemczech - nasze pokolenie ziem zachodnich nadal migruje, nadal jest na walizkach.  ''Przeszłość to dziś, tylko cokolwiek dalej''. 




wtorek, 29 marca 2016






W Wielki Piątek można umrzeć. Położyć się do snu i prawie się nie obudzić. Przychodzą duchy, zjawy z innych światów, wchodzą w nasze ciała, zaczepiają dusze. Chcą rozmawiać, z pianą na ustach. Jeden postanowił się pobawić z Isią w życie i śmierć; chciał się przekonać na ile śni we śnie. Przeszedł przez ciało, rzucił klątwę, włączył projektor 'tanatos' i kazał obejrzeć film. O trupie kochanku.

Leży i się nie rusza. Nie ma w nim życia. Lament, żałoba, ostatnie pożegnanie. I wtedy mara się budzi. Łazarz wychodzi z grobu. A Isia traci poczucie kto żyje, a kto umarł, tak jaby ziemia z niebem wypadły z obręczy rzeczywistości i zamieniły się miejscami.

Duszo przeklęta czy błoga
Opuszczaj święte obrzędy ! 
Oto roztwarta podłoga, 
Kędy wszedłeś, wychodź tędy,
Bo Cię przeklnę w imię Boga



Obudziła się gotowa na egzorcyzmy, strzepując z siebie popiół. W przestrzeni swojego pokoju wyrzuciła z siebie resztki snu, zostawiła zapalone światło jakby wciąż błądziła po krainie umarłych. W dygotach próbowała zrozumieć. Ale co można zrozumieć, co analizować..Była w piekle, zeszła po śmierć.

To jest nad rozum człowieczy !
Pasterko! Znasz tę osobę ?
W tym są jakieś straszne rzeczy
Po kim ty nosisz żałobę ?

Nawet jeśli można znaleźć najtrafniejszą interpretację, nic nie zdoła zastąpić największej ofiary wzruszenia uczestnicząc w takim śnie. Jesteśmy zabierani na drugą stronę Styksu, prowadzeni do Szeolu, Hadesu by zmierzyć się z tajemnicą, by dotknąć MIŁOŚCI, ukochać nieżywą część siebie, by ta zmartwychwstała. Jak Orfeusz, który z obłędu chciał przywrócić ze świata zmarłych ukochaną Eurydykę. Stracił ją, gdy nie umiał zaufać, gdy nie potrafił zaczekać. A z obłędu po śmierci jego biedna głowa bez korpusu nadal szukała utraconej miłości wyśpiewując jej imię.


Zmierzam do domu. Słońce pali w oczy, jeleń w lesie spotkał się z moim prawym okiem.
Droga do domu długa, wciąż jeszcze jestem w podziemiach, w mrokach.


Daj mnie stułę i gromnicę,
Zapalę, jeszcze poświecę...
Próżno palę, próżno świecę,
Nie znika przeklęta dusza



Rezurekcja obdarzyła chojnie bólem ciało i umysł, wciąż nie chcąc wypuścić do życia. Przybite obłędem ciało nie mogło się wznieść ku górze, uwolnić od smutków i duchów. Strute mamrotało pod nosem alleluja, jak pijak na kacu, i mówiło sobie; potrzebuję jeszcze jednego dnia, tylko jeden dzień więcej, a odżyję, obudzę się, rozkwitnę jak wiosenny kwiat. Zmartwychwstanie ? Nie spieszy się, byłam trup to jeszcze mogę potrupić.

Nadgnite ciało powoli daje się oblec ciepłem słońca. Wampir umiera, rodzi się kochanek.

Powstań wietrze z północy,
powstań wietrze z południa,
wietrze wiej przez mój ogród,
bo jest martwy, a ja chcę do życia...


Wącha korę z lasku pszczelnickiego, pachnie żywicą, pachnie obietnicą. Jest późne popołudnie, słońce powoli zachodzi. Śmierć puszcza i ustępuje życiu. W magicznym lesie, gdzie drzewa szumią historię o dwóch litewskich rozbitkach, którzy nie wygrali z grawitacją 83 lata temu. Ich Ikarowy lot zyskał jednak nieśmiertelność. Słyszę jak szybują i już nigdy nie spadną. Isia włożyła kwiat we włosy.





piątek, 25 grudnia 2015

''RUSZAJ SIĘ, RUSZAJ. TWOJE CIAŁO W RUCHU JEST ŚWIĘTE ... ''




Święty Labiryncie, cóżeś mi uczynił.. Poczułam się dotknięta do serca – tam gdzie jest samo życie.

Ciekawych Interpretacji, metafor, odniesień do życia i jego losów rodzi się tyle ilu nas jest - bo każdy przechodzi swoją świętą  pielgrzymkę. W labiryncie wychadza się życie, odbywa świętą pielgrzymką do centrum, integrują się światy pod i świadome. To transformujące doświadczenie jest ważnym i bardzo potrzebnym rytuałem – chciałabym zawsze kończyć rok takim Narodzeniem, Narodzeniem Świętego Dziecka w sobie. 

Pierwsze przejście w labiryncie kilka lat temu było poznawcze - zanim weszłam w jego pole, słuchałam jak zahipnotyzowana o świętej geometrii, narosły mi emocje i oczekiwania. Z tamtego czasu zapamiętałam spokój i ciepło świec stojących na straży ostatniego z kręgów. 

Teraz, trzy dni przed Bożym Narodzeniem, labirynt szczególnie otoczył opieką Święte Dziecko, symbol Świętej kobiecości. Zawołał mnie.

Nie miałam konkretnych intencji przed wejściem do labiryntu. Pierwszy raz przeszłam go w kontemplacji.
 Ci którzy dotarli do centrum, zazwyczaj chcieli tam dłużej zostać. 
Poleżeć, nacieszyć się, oczyścić. Nie ma możliwości by energia innych nie weszła z tobą w rezonans.
Po chwili odczekałam i weszłam do labiryntu po raz drugi. Zatrzymałam się na jednej z ''serepentyn'' by się przytulić do pielgrzyma. Od tego momentu niezamierzenie poszłam w inną stronę.
Szłam w przeciwnym kierunku, potem wskoczyłam na inny szlak by wrócić na właściwą ścieżkę. Ale tak się to już nie potoczyło. Tuż przed końcem, kiedy nie wiedziałam jeszcze, że jest to ostatni krąg prowadzący do wyjścia, włączyły mi się różne historie: 
przemijania, bezdomności, niemożności odnalezienia drogi.
Bycie małym dzieckiem. Bezbronnym, z niekończącymi się rozwidleniami ścieżek. 
Ścieżki raz się przybliżają, raz oddalają od centrum, by znów zataczać kręgi po samych obrzeżach – niczego nie obiecując.
Zmieniając trasę a tym samym harmonię świętego labiryntu, nie wiedząc kiedy z radosnego nastroju zeszłam do otchłani, do Szeolu. 
Do dziecka bez butów, które poczuło że jest samo w kosmosie i zmierza długą drogą. Ta hekatomba silnych i skrajnych uczuć rozpętała się w kilka sekund.
Ciało stało się puste i bezbronne, z trudem można było powstrzymać szloch. Chciałam tam zwyczajnie być i płakać i dać sobie przyzwolenie na bycie dzieckiem. 
Takim, które wchodzi na każde drzewo i dach. 
Takim, które spada, zdziera kolana, ryczy i nie omija skoków z wysokiego murka po drodze. 
To jestem ja. 
Cokolwiek i ktokolwiek próbował zamordować we mnie moje Święte Dziecko, jest poza labiryntem. Moje dziecko jest spuszczone ze smyczy i ma się dobrze, a jak trzeba przygryzie. Do kości.

''Ruszaj się ruszaj, ruszaj. Tylko tak mu umkniesz. 
 On wie,  że Twoje ciało w ruchu jest święte. Tylko tak mu umniesz, kiedy się poruszasz. 
On zaś sprawuje rządy nad tym co bezsilne i bezwolne. Nad tym co nieruchome i zmartwiałe. 
A gdy tylko staniesz, pochwycą cię jego wielkie ręce i zamieną w kukiełkę.On zmienie Twoją duszę w małą płaską duszyczkę, wyciętą z papieru, z gazet i będzie cię straszyć ogniem chorobą i wojną, aż stracisz spokój i przestaniez spać. …''



Kiedy tracę spokój, wyruszam.  W wędrówce spotykam pielgrzymów zewsząd. Dołączają Ci, których już nie ma. Pozdrawiam Ich. 

Dziękuję Sylwii Hanff za zorganizowanie medytacji labiryntu i potężną inspirację na czas Bożego Narodzenia. 


Poniżej utwór muzyczny nagrany na żywo podczas medytacji labiryntu w katedrze Chartres. 












środa, 23 grudnia 2015

A miejsca nie było w gospodzie

Z bez domu do domu
kiedyś mojego
na ławce dla bezdomnych obok
gapię się na pośpiech
jest czas wypędzonych
i czas wypędzania

stygma dwudziestego czwartego grudnia roku X

czas wypędzonych i wypędzania
samotności w tłumach i zawieszenia pomiędzy
dramatem oczekiwań a gorzkim cynizmem wygasłych uczuć
terror bliskości i konfrontacji
i pośpiesznie kupowanych produktów
które pachną i świecą
i mają zastąpić brak ducha i czułości
fuj, śmierdzi padliną
mamy przemówić do siebie w końcu ludzkim głosem
i wychodzi tym bardziej zwierzęcy
jak pies uwiązany na łańcuchy który warczy i gryzie do krwi
gdzie się podział śnieg ?
Stopniał nim się obudziliśmy ?
Może powinniśmy spać za dnia a czuwać nocą
by nie przegapić magii
mamy zawsze tylko jedną szansę by być tutaj i teraz
tymczasem
wracamy nietrzeźwi po śledziach i wódce by tylko skrócić obecność w domu
dom
tworzymy my
ale zawsze wskazujemy palcem na nią , na niego
odbieramy telefony z uśmiechem i umawiamy się grzecznie na pasterki
po to by za chwilę zaserwować sobie skisłe pretensje
i obdarować się Wypominkami

bezdomni
siedzimy na tych samych ławkach
gdzie na co dzień sypiają menele
wychodzimy z telefonami przed blok by zadzwonić do kochanki
albo zwyczajnie zajarać i mieć 5 minut dla siebie
naprzeciwko mój ulubiony skansen
brudny barak z konsekwentnie łopoczącym banerem
PERFUMERIA

Na szczęście
są jeszcze wspomnienia z dzieciństwa
dziecko w nas musi żyć
podnosi nam poprzeczkę, rozlicza
ale trzyma przy życiu
w bólu się rodząc i w opłakanych warunkach
nie może jednak zaprzeczyć
że pokonało śmierć


poniedziałek, 5 października 2015

NOC WALPURGI



Niedawno zakończył się 40 Festiwal Filmów w Gdyni. Znów wystartowały kolejne wspaniałe obrazy polskich reżyserów. Reżyserów, którzy zazwyczaj tworzą w okopach wobec mainstreamu, o których nie rozpisują się media. Wyjątek stanowiłby skandal albo tragedia. Na liście nagrodzonych nie znajdziemy filmów Marcina Wrony ani Marcina Bortkiewicza, ale niezmiernie się cieszę, że mogłam zakupić bilet do kina na ''Noc Walpurgi'' Marcina Bortkiewicza i przyznać swoje statuetki.
Oba filmy zanurzyły się w strefę cienia, w mrok ludzkiej egzystencji, naturę zła.

Zanurzając się na dno oceanu ludzkości, stajemy
się świadkami toczących wojnę potworów o niebotycznych
rozmiarach i paskudnym profilu. Przerażające, inne, paraliżujące,
AWEsome, bo nie od dzisiaj wiemy że groza fascynuje.
Ale wypływamy, ściągamy maskę,
bierzemy oddech tlenu w płuca, widzimy ląd, słońce ogrzewa nam
twarz.
Niemniej u niektórych, tych nazbyt
cienkoskórych, bohaterów z rysą tragiczną jak powiedziałby
Szekspirolog, pojawia się syndrom nurkowania nawet po wypłynięciu.
Byli więźniowie obozów
koncentracyjnych, ofiary porwań przetrzymywane wiele lat w ciemnych
piwnicach, żołnierze z syndromem PTSD, chorobą 'Makbeta' ,
ofiary przemocy, artyści totalni pogrążeni w szaleństwie.
Nora Sedler powiedziała, że nie jesteś sobie w stanie udzielić odpowiedzi na pytanie ''o co w tym
wszystkim naprawdę chodzi'', jeśli W TYM nie uczestniczyłeś.
Banalne, ale takie właśnie jest. ''Jesteś szczęśliwym głupcem'' mówi do Roberta, dziennikarza który stał się jej zakładnikiem na tę szczególną noc - Walpurgi, noc duchów i demonów, podczas której wydarzyć może się to co niemożliwe; a raczej wyparte, stłumione, zepchnięte do niepamięci powiedziałby psycholog. 
Nie odebrałam tego filmu jako kolejnego obrazu o Holokauście, dramacie żyjących w piętnie przeszłości Żydów. Film stawia akcent na to jak paradoksalne wydaje się życie w kontekście uniknięcia śmierci, albo równie bolesnej traumy, którą ma za sobą everyman. 
Everyman, który stratowany i wypluty przez los, nadal jest po stronie żyjących, mimo że może oddychać śmiercią. 
Mieć ją w głosie, 
na skórze, snach. 
W sobie. Każdego dnia. 
A życie nadal zwycięża, jak Diva, która wydaje się niezniszczalna, nietykalna, urodzona by żyć i śpiewać. 
Taka właśnie jest Diva,  w tej roli wspaniała Małgorzata Zajączkowska. Z kolei zabawa formą filmową zabiera nas w podróż po całej niemalże klasyce kina. Jest humor i zmrożenie krwi w żyłach. Wspaniałe ujęcia, w tym typowe dla Bergmana ujęcia frontalne.


Świat tymczasem próbuje sobie
udowodnić, że nic mu nie zakłóci picia szampana. Bogowie zawsze
mają swój Olimp.
Ale Hades wyziewa. Trupy wracają.
''Powracają jedynie ci zmarli, których nazbyt szybko i nazbyt
głeboko zakopano'' jak mówi francuski filozof Gilese Deleuse. Nie ma innej
drogi jak przejście do życia poprzez śmierć. Nie mogę się
nadziwić jak bardzo Tadeusz Kantor tryskał życiem kiedy
konstruował swój teatr śmierci. Spektakle - klisze pamięci,
uporczywe obrazy ciągle powracające niczym poprzednie
wcielenia, które animowały się w postaciach aktorów –
manekinów, cyrkowych rekwizytów – maszyn, scenerii – jak
tonących w błocie okopów wojennych. Spełniał się w trakcie pracy nad swoimi 'cmentarnymi'
spektaklami. Myślę że musiał zawrzeć pakt z własną strefą cienia na długie lata.


Marcin Bortkiewicz, reżyser ''Nocy Walpurgi'' powiedział, że w pracy artystycznej stara się
przekopywać przez mrok i zło w poszukiwaniu dobra, i to dobro jest
dla niego celem ostatecznym. 
To pytanie zadano mu w świetle tragicznej śmierci
 Marcina Wrony. Środowisko chce wiedzieć, mieć pewność,
że artyści nie przyzwalają sobie na autodestrukcję, więc
zadajemy im pytania o ich motywację. Ale przecież my wszyscy mamy
to w sobie – TĄ historię, TE obrazy. Nosimy w sobie geny śmierci
i cierpienia naszych przodków, nawet jeśli TAM nie byliśmy jak
powiedziała Nora Sedler. Nikt nie wykazywał takiej potrzeby wejścia
w mrok przeszłości jak dzisiejsze pokolenia 30 latków – pierwsze
wolne, nieskażone, czytające o hekatombie obydwu wojen zaledwie z
podręczników historii, oglądający w podnieceniu Wołoszańskiego i Miasto 44. 
Będąc dziećmi nie pytaliśmy o przeszłość, 
kiedy z kolei nadchodzi moment, nie ma już kogo pytać. 
Pokolenia wcześniejsze, które musiały zakopać trupy by przeżyć, 
zostawiły ich odkopanie nam. I my to robimy. 
Ale nie możemy być w tym sami. Długorwała samotność może nas
podstępnie doprowadzić do przejścia w strefę mroku, śmierci. 
Sens wspólnoty pomaga nam zachować równowagę i wypływać na powierzchnię.
 Pozwólmy na strefę
cienia, rozmawiajmy, oczyszczajmy, WSPÓLNIE.






niedziela, 24 maja 2015

Laponia w krainie Lachów




Dear Włóczykij!


Pisane 5 października 2014

Laponia w krainie Lachów stała się niczym motto: pomyślałam że tak właśnie nazwałabym jakiekolwiek dzieło związane z inspiracją muminkami, bo to właśnie taka mała Laponia przywieziona w plecaku z Helsinek do dużego słowiańskiego kraju gdzieś nad Wisłą.
Mija miesiąc od wakacji, powoli wraca się do tempa, dwunożnych super menów biegających po biznesowych alejkach stolicy, spychających nostalgie i wrażliwość gdzieś zupełnie na dno mięśnia serca, który teraz przede wszystkim musi się nastawić na wytrzymałość i skuteczność, nie kreatywność. Gdzieś jednak przebiega kręgosłup, któremu odezwie się ból w krzyżu modlitwy o lepsze i łagodniejsze ludzkie życie, a to nazywa się rytuał. Rytuał pojęty poprzez leżącą na moim czerwonym stoliku książkę Boel Westin o Tove Jansson, w której można się spodziewać wiele niespodzianek i zerwania zasłon iluzji o przeszczęsliwej, tworzącej w komforcie Mamie Muminków. Nic podobnego. Rekomenduję tą książkę każdemu, komu wydaje się, że tworzenie to zaledwie potężna odwaga i talent zamiast ciężkiej pracy. Tove wszystko obala, szczególnie kiedy przechodzi swój największy kryzys podczas regularnego cotygodniowego wysyłania stripów komiksowych do wydawnictwa w Londynie. Jest przytłoczona faktem, że musi tworzyć historie muminków w ramach kontraktu, tworzyć ich życie i przygody od poniedziałku do piątku nie mając wyłącznego dla nich czasu ani komfortu, bo jest jeszcze do ogarnięcia tysiące innych spraw. Do tego jej prawdziwa pasja, malowanie, dawno poszło w odstawkę. Ma dość 'cholernych muminków', których historia zaczęła żyć swoim własnym życiem, stała się niczym tasiemiec opery mydlanej, Misery Stephena Kinga, która łamie pisarzowi nogi by został na kolejną zimę odcięty od świata i napisał powieść o zupełnie innym zakończeniu, by to czytelniczka osiągnęła zadowolenie, a nie twórca spełnienie.

Człowiek haruje dalej w nieustającej nadziei, że wreszcie, jeśli będzie pracował, wystarczająco szybko, zacznie mieć jakieś wolne dni dla siebie. Wolne dla siebie, może nawet parę tygodni na projekty, do których tęskni. Ze strachem. Lecz za każdym razem, gdy już się przerzedza, spada nowa lawina musów, przesłaniając wszystko. Raz za razem.”.

Historia na szczęście przybiera szczęśliwy obrót już niedługo potem. Po kryzysie zawsze przychodzi jakaś nagroda. W tym wypadku miłość, do niejakiej Tulikki Pietila. To światło w życiu Tove, poznały się zimą przy słuchaniu płyt jazzowych i butelce wina. Tulikki stała się główną inspiracją do napisania Zimy Muminków, które odniosły oszałamiający sukces po niezbyt przychylnym przyjęciu wcześniejszych wydań. Jest zakamuflowana w książce pod postacią Tootiki, pulchnej postaci w pasiastym sweterku z beretem na głowie, która zaprzyjaźnia się z muminkiem i towarzyszy mu w jego samotności zimą, kiedy to budzi się jako jedyny z rodziny i zagląda we wszystkie mroczne zakamarki nieznanego mu swiata ze swoimi zmarszczonymi brewkami.
Jakże bardzo pokrzepił mnie ten właśnie fragment o ciężko pracującej Tove: artystce, córce artystów, siostrzenicy wujków profesorów: metrologa, chemika, biologa i matematyka, nieprzeciętnej i wszechstronnej matce małych trolli. A jednak jeśli tylko okaże się, że nie jesteś arystokratką na ziarnku grochu poszukującą z nudów awangardy, lecz człowiekiem z talentem który musi sam na siebie zarobić, w korby ciężkiej pracy zostajesz zaprzęgnięta. I ot, to jest nieuczciwie uprawiany skrót prawdy, nieucziwy kłam zadawany nam przez kolorowe pisma i coachów znachorów dla biednych zagubionych ludzi: jeśli tylko wierzysz, zmienisz punkt widzenia, osiągniesz szczyty i polecisz. Nie ma tu nic o ciężkiej pracy, przygnębieniu, braniu odpowiedzialności za swoje marzenia. Nie mówi się że to lot o nazwie Ikar. Ten co oddał życie za kilka sekund chaju i wykpił oracza i handlarza. Coraz bliższy staje mi się Dedal. Może to dzięki niemu przynajmniej mamy tę historię, bo ktoś musiał ją spisać; ktoś musi przeżyć aby umrzeć mógł ktoś. I to oczywiście nasze dwa walczące ze sobą archetypy w jednym człowieku Oba wciąż rywalizują, ale może w jakimś momencie nie muszą już sobie wchodzić w drogę, kiedy się nawzajem uszanują. Kiedy przestanę zazdrościć moim kolegom artystom niezależnym i wolnym, którzy nie 'zaznali ziemi ni razu' i nie wiadomo czy pójdą do nieba, a tak nam prędko do zazdrości. Giniemy w tłumie gdy za nim nie nadążamy. Oni osiągnęli już tyle i w takim wieku, a ja, ja gdzie, do czego, z czym. Moje życie nie jest orginalne, bo przecież chodzę do pracy, przejmuję się umową, Zusem i robieniem co poniedziałkowych zakupów w Carrefurze. Wieczorem myję się lub nie, jem kolację, idę spać. Bez czytywania, oglądania, pisania, rozmyślania; teraz trzeba pracować, myśleć będę później, teraz nie będę się zmiękczać. I to jest właśnie sztuka. To te wielogodzinne pociągnięcia pędzlem, rutynowe, o których mówił renesansowy mistrz Cennini. Lata żmudnej praktyki zanim ręka zacznie sama malować. Czy to nie jest sztuka, kiedy ciało same się budzi przed budzikiem, idzie do kuchni i jednocześnie robi herbatę, myje głowę, kseruje i parzy płatki owsiane tak aby nie przypalić. To małe mistrzostwa. Ale nikt nie wręcza nam wieńców laurowych, nie pokrzepia, nie chwali. Wszystko odbywa się w zaciszu małego pomieszczenia gdzieś tam, na końcu świata. Czy gdybym upadła z wybuchającym tętniakiem w głowie, ktoś by się przejął, niebo by się zmieniło, tęskniłyby za mną tłumy..? Ktoś by wspomniał, a potem żył dalej. Tak jak po chwili samotności, łzach, smutku, w końcu żyjemy dalej, dosięga nas codzienność i ustawia na normalny tor. Poddanie się jej, nie jest taką najgorszą rzeczą. Wydaje się, że ta właśnie codzienność wykształciła więcej konkretów i odwagi, niż romantyczne zrywy, ale zazwyczaj tak tego nie widzimy. Nauczyliśmy się opowiadać o codzienności same szkaradztwa. A przecież jednak chodzimy po tej ziemi do przodu, wdychamy nie to samo powietrze, a ciało inaczej nas boli. Lecz skoro w przemijaniu widzimy tylko przemijanie, to tak jakbyśmy od razu żałowali że właściwie się urodziliśmy. Przestaliśmy pisywać listy, ot co. Listy, w których tak głęboko i szczegółowo możemy opisać życie i udowodnić sobie że posiadamy coś wyjątkowego: wrażliwość i osobiste tempo poznawania, a to i tylko to czyni nas wyjątkowymi. Dla niektórych malowanie obrazów może być rutyną, dla innych wyrzeczenie się pisania wierszy, sztuką. Don't tar everybody with the same brush. Zastanawiać się można do czego przydać może się ta cała tajemna wiedza. Czytywanie Nietzchego, Thoreau, twórców teatru, naczytywanie dialogów z Bergmana, poezja. Gdzie to później użyć; przy tłumaczeniu struktury Present Perfekt, odmienianiu czasownika BE. Zostaje to do użytku własnego, a kiedy szczęście dopisze, czasami można się podzielić w wyjątkowych okolicznościach. Tutaj, każdy stara się być artystą, jakby chciał usilnie udowodnić walkę z szarością, antykapitalizm, antyrzeczywistość. Ale i tak wszystkim nam chodzi o to samo: znaleźć towarzysza i akceptację i mieć pewność że nie marnuje się potencjał. Czy Tove marnował się potencjał gdy rysowała stripy tydzień w tydzień ? W jakich kategoriach należy to ocenić i jakie kryterium przyjąć: poziom niezadowolenia ? Rzadko bywamy zadowoleni, bo wychodzimy z założenia że zawsze można zrobić coś lepiej. Zaskakujące wydają się przebłyski świadomości, która przecież codziennie funkcjonuje jak parobek na wykopkach. A jednak pojawiają się pewne głosy, sny, jakby czekały na odpowiedni moment by dojrzeć. I wtedy wydaje mi się, że to w wyniku ścierania się tych dwóch sił, Dedala i Ikara, a nie dominacji tylko jednego, możliwa jest iluminacja. Zresztą dzięki Dedalowi mogłam odwiedzić Finlandię, bo w mając 12 gr w kieszeni, nie rzuciłabym się na taki wyjazd, a to miejsce akurat chyba było dla mnie istotne. Energia która zostaje po podróży nie musi przeradzać się w kolejny artystyczny produkt by udowodnić swoją moc – oczywiście zawsze pojawiają się małe zapiski, souveniry, refleksje, nostalgie, ale chyba to co robię TERAZ jest najlepszą sztuką, tym bardziej że od razu mogę się nią podzielić, a nie schować do szuflady..:). Sztuka jest warta tyle, o ile umiemy się nią dzielić, i tylko taką rozumiem. Najpierw zrozumieć siebie, a potem podzielić się tym z innymi.

Teatr jest najważniejszą rzeczą na świecie , gdyż tam pokazuje się ludziom, jakimi mogliby być, jakimi pragnęliby być, choć nie mają na to odwagi, i jakimi są” Szczurzyca Emma Lato Muminków.


Stąd nasza wielka miłość do dziedziny teatru, tam robi się wszystko symultanicznie; nie ma miejsca na kłam, a jednocześnie jest dzielenie się,  czysta forma życia, tęsknota za prawdą i szczerością – Tove nie mniejsza jest od Grotowskiego, Bergsona (którego zresztą czytywała), Thoreau, długo by wymieniać. A w najprostszej postaci przekazuje coś, co chwyta za najczulsze struny każdego, jego wewnętrzne dziecko, dopinguje do odwagi iż nie ma żadnego w tym wstydu aby to dziecko w sobie mieć. Dorośli kamuflują się z tym instynktem kiedy mają własne dzieci – sami mogą czytać bajki, dotykać pulchnych ciałek niemowlaków, troszczyć się o kogoś i czuć się potrzebnym. Tove odbyła podróż do swojej rodziny poprzez powołanie do życia postaci muminków i rodziny której nie stworzyła, choć to jest może znak zapytania, bo przecież Dolina, to właśnie jej dziecko, coś co zostawiła po sobie. Na jej miejscu miałabym wielką nadzieję, żę ci co chcą, znajdą Dolinę i wyruszą na wędrówkę  z jej bohaterami.

niedziela, 14 grudnia 2014


Sidney Lumet 'Network'


I don't have to tell you things are bad. Everybody knows things are bad. It's a depression. Everybody's out of work or scared of losing their job. The dollar buys a nickel's worth, banks are going bust, shopkeepers keep a gun under the counter. Punks are running wild in the street and there's nobody anywhere who seems to know what to do, and there's no end to it. We know the air is unfit to breathe and our food is unfit to eat, and we sit watching our TV's while some local newscaster tells us that today we had fifteen homicides and sixty-three violent crimes, as if that's the way it's supposed to be. We know things are bad - worse than bad. They're crazy. It's like everything everywhere is going crazy, so we don't go out anymore. We sit in the house, and slowly the world we are living in is getting smaller, and all we say is, 'Please, at least leave us alone in our living rooms. Let me have my toaster and my TV and my steel-belted radials and I won't say anything. Just leave us alone.' Well, I'm not gonna leave you alone. I want you to get mad! I don't want you to protest. I don't want you to riot - I don't want you to write to your congressman because I wouldn't know what to tell you to write. I don't know what to do about the depression and the inflation and the Russians and the crime in the street. All I know is that first you've got to get mad. You've got to say, 'I'm a HUMAN BEING, God damn it! My life has VALUE!' So I want you to get up now. I want all of you to get up out of your chairs. I want you to get up right now and go to the window. Open it, and stick your head out, and yell, 'I'M AS MAD AS HELL, AND I'M NOT GOING TO TAKE THIS ANYMORE!' I want you to get up right now, sit up, go to your windows, open them and stick your head out and yell - 'I'm as mad as hell and I'm not going to take this anymore!' Things have got to change. But first, you've gotta get mad!... You've got to say, 'I'm as mad as hell, and I'm not going to take this anymore!' Then we'll figure out what to do about the depression and the inflation and the oil crisis. But first get up out of your chairs, open the window, stick your head out, and yell, and say it: "I'M AS MAD AS HELL, AND I'M NOT GOING TO TAKE THIS ANYMORE!"