Powiedzieć, że przeszłość jest ważna, mojemu nastoletniemu siostrzeńcowi, to jak zderzyć się z żelazną ścianą na osiem metrów grubości. Nie stałam się nagle jej wierną
badaczką, a jego bycie harcerzem nie zobowiązuje wcale do wyrecytowania
Katechizmu Polskiego Dziecka niejakiego Władysława B. Lubi zbiórki,
obozy, asortyment i czat z drużynowymi kumplami na fejsie. Jednak zastanawiam się, czy to co karmi jego wyobraźnię wystarczy by umiał się wzruszyć taką kiedyś '(A)pollonią', spektaklem dla everymana i obywatela świata, ale znającego konteksty kultury, która z kolei w jakiejś historii zawsze jest osadzona.
Mi osobiście historia nie wchodziła bez skrupulatnego zakuwania treści z podręcznika. Euforii doświadczyłam w szkole średniej, kiedy pan Przeworski odpytał mnie z antyku. Szalałam z podniecenia że mogę dumnie opowiadać o czasach kiedy ludzi zachwycał jeszcze styl joński, dorycki, koryncki. Przecież to 'historyczny temat', a jednak antyk bliższy mi teraz i bardziej ludzki, niż ten do potęgi post modernistyczny bałagan tutejszy.
Mi osobiście historia nie wchodziła bez skrupulatnego zakuwania treści z podręcznika. Euforii doświadczyłam w szkole średniej, kiedy pan Przeworski odpytał mnie z antyku. Szalałam z podniecenia że mogę dumnie opowiadać o czasach kiedy ludzi zachwycał jeszcze styl joński, dorycki, koryncki. Przecież to 'historyczny temat', a jednak antyk bliższy mi teraz i bardziej ludzki, niż ten do potęgi post modernistyczny bałagan tutejszy.
Ale
nie o historii chciałam pisać, przecież 'to już było' jak mówi
młody. Mam zapaloną głowę i nie będzie to spokojny esej
filozoficzny.
W 'Biegunach' Olgi Tokarczuk nad którymi przesiaduję od lat
dwóch, a może i dłużej, w nadziei ich potencjalnej 'antropomorfizacji' znajduje się taki zacny fragment. (...)"Czy
obowiązuje mnie to samo prawo, z którego dumna jest fizyka
kwantowa, że cząstka może istnieć w dwóch miejscach jednocześnie,
czy inne prawo, na które nie ma jeszcze dowodów – że można
podwójnie nie istnieć w tym samym miejscu?" . Chyba brak jednego
poprzedza kolejne. Jeśli nie jesteś czasami jednocześnie i tam i
tu, to jesteś nigdzie, albo nie ma cię podwójnie, albo twoja dusza
jest zawładnięta przez demona 'pustego teraz'. Być tu i teraz, to
być wszędzie, to być w stanie umieć być wszędzie i wyciągać z
czasoprzestrzeni najwydajniej. W taki oto chytry sposób chciałam
przejść do wagi historii, bez sztandarów, map, rocznic i pomników.
Ikarowi nie postawił nikt pomnika, a jednak to do niego wzdychamy od
tysięcy lat, nie ma reguły. Właściwie historii nie można chyba zgłębiać wykładami, ale poprzez konsternację i badanie. Jakiś czas temu pojawił się u mnie impuls badacza. Nie oglądam wiadomości, i chyba tak mi już zostanie, ale
nie uciekam od spraw, które dotyczą naszego wspólnego Losu, nawet jeśli wygrywają tendencje 'zrób się sam', zostań kapitalistycznym homo sovietikusem, spal Szekspira, rzuć się w dół, albo daj się ponieść.... oczywiście to tylko gorączka bolączka ogólna i dyskryminująca, niech mi
bóg wszystkich obrażonych wybaczy. Jest coś, co jednak dotyczy nas poprzez zbiorową
pamięć, poprzez egzystencjalną prawdę, która jest jaka jest,
nawet gdyby holocaust się nie wydarzył, a w powstaniach ludzie nie
ginęliby jak kaczki na polowaniu. Uwzględniając pamięć zbiorową, tłumaczymy ją poprzez odwołanie do wydarzeń najbardziej spektakularnych, liczbowo i dziejowo, by w końcu uczynić z niej coś iluzorycznego, odległego, jak dogmat. Pamięć to nie tylko los narodu, ale narodu świata.
Ani Hekabe, ani Ifigenia, ani Alkestis, ani wielu, których świętych imion nie poznamy, bo leżą w mogile naszej nieświadomości, nie musiało urodzić się w getcie, aby ponosić ciężar niezrozumiałego fatum, i nie było opcji kupna fałszywego paszportu, naciągnięcia peruki i wyjazdu do Argentyny. Są rzeczy na niebie i na ziemi, które nie śniły się nawet filozofom. Są i będą, ale co z tego? Czy umiemy na sprawy patrzeć tak przekrojowo, z otwartym szpalerem świadomości, ryzykować poznanie tajemnic, ryzykować uznanie Fatum, ryzykować rewizję samego siebie i uznać swoje życie za NIE jedyny i niepowtarzalny sens, bez względu na to czy jest niebo, czy nie, ale uznać je za moment w historii jako jednej wielkiej opowieści, pomimo że wydaje się nam być nieodgadnionym chaosem? Wtedy zaczniemy – tego nie wiem – ale ja zaczęłam bardziej brać odpowiedzialność za nie tylko swoje życie jako skrawek, ale za życie jako część całości, nawet jeśli nigdy nie odnajdę wspólnoty w metafizycznym tego słowa znaczeniu. Przyzwyczailiśmy się za bardzo do faktu, iż ktoś zawsze wygłosi przemówienie, że ktoś wyznacza kierunek tendencji i z historią też tak jest. „Jak możesz nie wiedzieć kiedy wybuchła wojna ?, „ kto był wtedy królem Polski ? Jeżeli nie widzimy relacji z naszym 'ja' dzisiaj, jak może nas to interesować ? Mnie zaczęło dopiero teraz, wiele lat po edukacji szkolnej, wracam na nowo do śledztwa i wyruszam na własną rękę, i nie mogę nie przynieść łupu.
Ani Hekabe, ani Ifigenia, ani Alkestis, ani wielu, których świętych imion nie poznamy, bo leżą w mogile naszej nieświadomości, nie musiało urodzić się w getcie, aby ponosić ciężar niezrozumiałego fatum, i nie było opcji kupna fałszywego paszportu, naciągnięcia peruki i wyjazdu do Argentyny. Są rzeczy na niebie i na ziemi, które nie śniły się nawet filozofom. Są i będą, ale co z tego? Czy umiemy na sprawy patrzeć tak przekrojowo, z otwartym szpalerem świadomości, ryzykować poznanie tajemnic, ryzykować uznanie Fatum, ryzykować rewizję samego siebie i uznać swoje życie za NIE jedyny i niepowtarzalny sens, bez względu na to czy jest niebo, czy nie, ale uznać je za moment w historii jako jednej wielkiej opowieści, pomimo że wydaje się nam być nieodgadnionym chaosem? Wtedy zaczniemy – tego nie wiem – ale ja zaczęłam bardziej brać odpowiedzialność za nie tylko swoje życie jako skrawek, ale za życie jako część całości, nawet jeśli nigdy nie odnajdę wspólnoty w metafizycznym tego słowa znaczeniu. Przyzwyczailiśmy się za bardzo do faktu, iż ktoś zawsze wygłosi przemówienie, że ktoś wyznacza kierunek tendencji i z historią też tak jest. „Jak możesz nie wiedzieć kiedy wybuchła wojna ?, „ kto był wtedy królem Polski ? Jeżeli nie widzimy relacji z naszym 'ja' dzisiaj, jak może nas to interesować ? Mnie zaczęło dopiero teraz, wiele lat po edukacji szkolnej, wracam na nowo do śledztwa i wyruszam na własną rękę, i nie mogę nie przynieść łupu.
I
przyniosłam.
Niosę
na sobie (A)pollonię, tańczę z nią, śpię z nią, debatuję, a potem wpadam w ciszę. Był tam Eurypides,
był nagi Apollo „kurwa Belwederski”, opętanie Klitajmestry i
ofiara niepochlebna ciężarnej matki rzucającej się w objęcia
SS mana by odkupić to co niemożliwe. Dzieci wojny, Świetlicki i Elisabeth Costello z Ruchu Praw Zwierząt. Była rewolucja w songu Renate
Jett i cieknące mi łzy, które wprawiały mnie w zakłopotanie z
racji pierwszego rzędu. Burza, gniew i wielka miłość. Paradoks i absurd. Słowa. Słowa. Tak.
Nie
mogę i nie chcę banalizować przeżyć słowami i egzaltacją. Ten
spektakl trwa i wygrywa się we mnie, a ja chcę więcej i więcej.
Najistotniejsze jest dla mnie to, że nie kończy się on dla mnie w
sześcianie widowiska, i nie jest tylko utrwaloną fotografią na
której odciskam buziaka a potem intelektualnie się masturbuję. Staje się dla mnie koniecznością zbadania go rezonansowo, w każdym
możliwym przekroju, nie ograniczając się do wywiadów z Warlikowskim do 3 am na youtubie. Przecież nie chodzi o to, co
powie on, gdzie i jak spadnie mu włos z głowy, co on sądzi o
poczuciu sprawiedliwości, esesmanach i ofiarach i w co tak naprawdę wierzy.
No tak, wtedy jest nam lżej z ciężarem, przyjmujemy zastrzyk
morfiny od guru i już nie jest nam tak ciasno z tym bólem
niepewności. A mi wypowiedzi tego szlachetnego i cholernie
wrażliwego człowieka tylko tą konkluzję potwierdziły: nikt za ciebie zaległości nie odrobi. Jest wspaniale usłyszeć, że obraz 'Nocnego
Portiera' Liliany Cavani nie tylko na mnie zrobił piorunujące wrażenie, i że
nie należy czuć się winnym wcielając się w swych artystycznych wizjach w
adwokata diabła. Ale odpowiedzi nie dostaje się tylko dlatego, że
stajemy w kolejce po bilety na spektakl, jak chyba mniemam po zasłyszeniu ordynarnie nihilistycznych komentarzy w przerwie 4.5 godzinnego spektaklu. Nie ujmując zaangażowania, ni inteligencji ludziom młodym, ale niektórym najwyraźniej sprawia trudność popatrzeć na coś z prawdziwą szczerością, na którą w swoim hedonistycznym pędzie i konsumpcji kultury po prostu zdobyć się nie potrafią, ale zaliczać bardzo czują się w obowiązku.
4.5 h spektaklu to jednak kawałek czasu – ile można by zamiast poczynić pragmatyczniejszych czynności,lub pohipsterować na innych salonach awangardy, a tak trzeba znosić oklepany numer Cieleckiej, że "się zajebała, i co to takiego". Rozpływać się w egzystencjalnej ektoplaźmie i tryskać później zagadkami bytu na całe otoczenie, to przecież jakiś odpał dla nerdsów.(Dopowiada mój sarkastyczny królik Harvey). Może jednak do pewnych spraw trzeba dojrzeć?
Uczestnictwo w teatrze buduje we mnie kolejny teatr, codzienności w której zmagam się z pytaniem o decyzje jakie należy podejmować. Zaczyna się rytualne rozdzielanie ziarna od plew: czy myśli to tylko efekty uboczne emocji, a może doświadczony proces negocjacji i prób z własnym najskrytszym demonem. Tego uczy (A)pollonia, a przy okazji można dostać prezent: dla mnie to umocnienie swojego jestestwa. Jeśli ktoś nazwałby to utrwaleniem polskości, i przeoraniem historii, nie kłóciłabym się, ale to zbyt spektakularnie powiedziane. Słowa są kalekie, nie wyrażą przyczyn i skutków, mroków co ogarniały tamtych wtedy, i co ogarniają nas gdy nie wystarczają nam już uspokajające konwencje moralne. Albert Camus w „Micie Syzyfa” mówi przez księdza Galiani: "nie chodzi o to, by uleczyć się z cierpień, ale żyć z nimi". Przyjąć absurd, który odnajdujemy we wspólnej obecności człowieka ze światem. I taka jest dla mnie historia, o której nie chciałam tutaj przecież pisać, bo staje się ona zaledwie narzędziem pośrednim w zrozumieniu losów ponadczasowych, egzystencjalnych. Nie jest ważna kiedy masz 19 lat, wtedy nie chcesz się niczym ograniczać i obarczać odpowiedzialnością, to zrozumiałe. Teraz, nie wyobrażam sobie nie znać źródeł, które dają ci ogień do myślenia: tutaj i teraz, nie inaczej. Odpalam świeczkę i wołam dybuka, nie straszny mi.
4.5 h spektaklu to jednak kawałek czasu – ile można by zamiast poczynić pragmatyczniejszych czynności,lub pohipsterować na innych salonach awangardy, a tak trzeba znosić oklepany numer Cieleckiej, że "się zajebała, i co to takiego". Rozpływać się w egzystencjalnej ektoplaźmie i tryskać później zagadkami bytu na całe otoczenie, to przecież jakiś odpał dla nerdsów.(Dopowiada mój sarkastyczny królik Harvey). Może jednak do pewnych spraw trzeba dojrzeć?
Uczestnictwo w teatrze buduje we mnie kolejny teatr, codzienności w której zmagam się z pytaniem o decyzje jakie należy podejmować. Zaczyna się rytualne rozdzielanie ziarna od plew: czy myśli to tylko efekty uboczne emocji, a może doświadczony proces negocjacji i prób z własnym najskrytszym demonem. Tego uczy (A)pollonia, a przy okazji można dostać prezent: dla mnie to umocnienie swojego jestestwa. Jeśli ktoś nazwałby to utrwaleniem polskości, i przeoraniem historii, nie kłóciłabym się, ale to zbyt spektakularnie powiedziane. Słowa są kalekie, nie wyrażą przyczyn i skutków, mroków co ogarniały tamtych wtedy, i co ogarniają nas gdy nie wystarczają nam już uspokajające konwencje moralne. Albert Camus w „Micie Syzyfa” mówi przez księdza Galiani: "nie chodzi o to, by uleczyć się z cierpień, ale żyć z nimi". Przyjąć absurd, który odnajdujemy we wspólnej obecności człowieka ze światem. I taka jest dla mnie historia, o której nie chciałam tutaj przecież pisać, bo staje się ona zaledwie narzędziem pośrednim w zrozumieniu losów ponadczasowych, egzystencjalnych. Nie jest ważna kiedy masz 19 lat, wtedy nie chcesz się niczym ograniczać i obarczać odpowiedzialnością, to zrozumiałe. Teraz, nie wyobrażam sobie nie znać źródeł, które dają ci ogień do myślenia: tutaj i teraz, nie inaczej. Odpalam świeczkę i wołam dybuka, nie straszny mi.