środa, 20 lutego 2013

(A)POLLONIA. Zmierzch bogów





Powiedzieć, że przeszłość jest ważna, mojemu nastoletniemu siostrzeńcowi, to jak zderzyć się z żelazną ścianą na osiem metrów grubości. Nie  stałam się nagle jej wierną badaczką, a jego bycie harcerzem nie zobowiązuje wcale do wyrecytowania Katechizmu Polskiego Dziecka niejakiego Władysława B. Lubi zbiórki, obozy, asortyment i czat z drużynowymi kumplami na fejsie. Jednak zastanawiam się, czy to co karmi jego wyobraźnię wystarczy by umiał się wzruszyć taką kiedyś '(A)pollonią', spektaklem dla everymana i obywatela świata, ale znającego konteksty kultury, która z kolei w jakiejś historii zawsze jest osadzona. 

Mi osobiście historia nie wchodziła bez skrupulatnego zakuwania treści z podręcznika. Euforii doświadczyłam w szkole średniej, kiedy pan Przeworski odpytał mnie z antyku. Szalałam z podniecenia że mogę dumnie opowiadać o czasach kiedy ludzi zachwycał jeszcze styl joński, dorycki, koryncki. Przecież to 'historyczny temat', a jednak antyk bliższy mi teraz i bardziej ludzki, niż ten do potęgi post modernistyczny bałagan tutejszy.
Ale nie o historii chciałam pisać, przecież 'to już było' jak mówi młody. Mam zapaloną głowę i nie będzie to spokojny esej filozoficzny.

W 'Biegunach' Olgi Tokarczuk nad którymi przesiaduję od lat dwóch, a może i dłużej, w nadziei ich potencjalnej 'antropomorfizacji' znajduje się taki zacny fragment. (...)"Czy obowiązuje mnie to samo prawo, z którego dumna jest fizyka kwantowa, że cząstka może istnieć w dwóch miejscach jednocześnie, czy inne prawo, na które nie ma jeszcze dowodów – że można podwójnie nie istnieć w tym samym miejscu?" . Chyba brak jednego poprzedza kolejne. Jeśli nie jesteś czasami jednocześnie i tam i tu, to jesteś nigdzie, albo nie ma cię podwójnie, albo twoja dusza jest zawładnięta przez demona 'pustego teraz'. Być tu i teraz, to być wszędzie, to być w stanie umieć być wszędzie i wyciągać z czasoprzestrzeni najwydajniej. W taki oto chytry sposób chciałam przejść do wagi historii, bez sztandarów, map, rocznic i pomników. Ikarowi nie postawił nikt pomnika, a jednak to do niego wzdychamy od tysięcy lat, nie ma reguły. Właściwie historii nie można chyba zgłębiać wykładami, ale poprzez konsternację i badanie. Jakiś czas temu pojawił się u mnie impuls badacza. Nie oglądam wiadomości, i chyba tak mi już zostanie, ale nie uciekam od spraw, które dotyczą naszego wspólnego Losu, nawet jeśli wygrywają tendencje 'zrób się sam', zostań kapitalistycznym homo sovietikusem, spal Szekspira, rzuć się w dół, albo daj się ponieść.... oczywiście to tylko gorączka bolączka ogólna i dyskryminująca, niech mi bóg wszystkich obrażonych wybaczy. Jest coś, co jednak dotyczy nas poprzez zbiorową pamięć, poprzez egzystencjalną prawdę, która jest jaka jest, nawet gdyby holocaust się nie wydarzył, a w powstaniach ludzie nie ginęliby jak kaczki na polowaniu. Uwzględniając pamięć zbiorową, tłumaczymy ją poprzez odwołanie do wydarzeń najbardziej spektakularnych, liczbowo i dziejowo, by w końcu uczynić z niej coś iluzorycznego, odległego, jak dogmat. Pamięć to nie tylko los narodu, ale narodu świata. 
Ani Hekabe, ani Ifigenia, ani Alkestis, ani wielu, których świętych imion nie poznamy, bo leżą w mogile naszej nieświadomości, nie musiało urodzić się w getcie, aby ponosić ciężar niezrozumiałego fatum, i nie było opcji kupna fałszywego paszportu, naciągnięcia peruki i wyjazdu do Argentyny. Są rzeczy na niebie i na ziemi, które nie śniły się nawet filozofom. Są i będą, ale co z tego? Czy umiemy na sprawy patrzeć tak przekrojowo, z otwartym szpalerem świadomości, ryzykować poznanie tajemnic, ryzykować uznanie Fatum, ryzykować rewizję samego siebie i uznać swoje życie za NIE jedyny i niepowtarzalny sens, bez względu na to czy jest niebo, czy nie, ale uznać je za moment w historii jako jednej wielkiej opowieści, pomimo że wydaje się nam być nieodgadnionym chaosem? Wtedy zaczniemy – tego nie wiem – ale ja zaczęłam bardziej brać odpowiedzialność za nie tylko swoje życie jako skrawek, ale za życie jako część całości, nawet jeśli nigdy nie odnajdę wspólnoty w metafizycznym tego słowa znaczeniu. Przyzwyczailiśmy się za bardzo do faktu, iż ktoś zawsze wygłosi przemówienie, że ktoś wyznacza kierunek tendencji i z historią też tak jest. „Jak możesz nie wiedzieć kiedy wybuchła wojna ?, „ kto był wtedy królem Polski ? Jeżeli nie widzimy relacji z naszym 'ja' dzisiaj, jak może nas to interesować ? Mnie zaczęło dopiero teraz, wiele lat po edukacji szkolnej, wracam na nowo do śledztwa i wyruszam na własną rękę, i nie mogę nie przynieść łupu.
I przyniosłam.
Niosę na sobie (A)pollonię, tańczę z nią, śpię z nią, debatuję, a potem wpadam w ciszę. Był tam Eurypides, był nagi Apollo „kurwa Belwederski”, opętanie Klitajmestry i ofiara niepochlebna ciężarnej matki rzucającej się w objęcia SS mana by odkupić to co niemożliwe. Dzieci wojny, Świetlicki i Elisabeth Costello z Ruchu Praw Zwierząt. Była rewolucja w songu Renate Jett i cieknące mi łzy, które wprawiały mnie w zakłopotanie z racji pierwszego rzędu. Burza, gniew i wielka miłość. Paradoks i absurd. Słowa. Słowa. Tak.
Nie mogę i nie chcę banalizować przeżyć słowami i egzaltacją. Ten spektakl trwa i wygrywa się we mnie, a ja chcę więcej i więcej. Najistotniejsze jest dla mnie to, że nie kończy się on dla mnie w sześcianie widowiska, i nie jest tylko utrwaloną fotografią na której odciskam buziaka a potem intelektualnie się masturbuję. Staje się dla mnie koniecznością zbadania go rezonansowo, w każdym możliwym przekroju, nie ograniczając się do wywiadów z Warlikowskim  do 3 am na youtubie. Przecież nie chodzi o to, co powie on, gdzie i jak spadnie mu włos z głowy, co on sądzi o poczuciu sprawiedliwości, esesmanach i ofiarach i w co tak naprawdę wierzy. No tak, wtedy jest nam lżej z ciężarem, przyjmujemy zastrzyk morfiny od guru i już nie jest nam tak ciasno z tym bólem niepewności. A mi wypowiedzi tego szlachetnego i cholernie wrażliwego człowieka tylko tą konkluzję potwierdziły: nikt za ciebie zaległości nie odrobi. Jest wspaniale usłyszeć, że obraz 'Nocnego Portiera' Liliany Cavani nie tylko na mnie zrobił piorunujące wrażenie, i że nie należy czuć się winnym wcielając się w swych artystycznych wizjach w adwokata diabła. Ale odpowiedzi nie dostaje się tylko dlatego, że stajemy w kolejce po bilety na spektakl, jak chyba mniemam po zasłyszeniu ordynarnie nihilistycznych komentarzy w przerwie 4.5 godzinnego spektaklu. Nie ujmując zaangażowania, ni inteligencji ludziom młodym, ale niektórym najwyraźniej sprawia trudność popatrzeć na coś z prawdziwą szczerością, na którą w swoim hedonistycznym pędzie i konsumpcji kultury po prostu zdobyć się nie potrafią, ale zaliczać bardzo czują się w obowiązku.
 4.5 h spektaklu to jednak kawałek czasu – ile można by zamiast poczynić pragmatyczniejszych czynności,lub pohipsterować na innych salonach awangardy, a tak trzeba znosić oklepany numer Cieleckiej, że "się zajebała, i co to takiego". Rozpływać się w egzystencjalnej ektoplaźmie i tryskać później zagadkami bytu na całe otoczenie, to przecież jakiś odpał dla nerdsów.(Dopowiada mój sarkastyczny królik Harvey).  Może jednak do pewnych spraw trzeba dojrzeć? 
Uczestnictwo w teatrze buduje we mnie kolejny teatr, codzienności w której zmagam się z pytaniem o decyzje jakie należy podejmować. Zaczyna się rytualne rozdzielanie ziarna od plew: czy myśli to tylko efekty uboczne emocji, a może doświadczony proces negocjacji i prób z własnym najskrytszym demonem. Tego uczy (A)pollonia, a przy okazji można dostać prezent: dla mnie to umocnienie swojego jestestwa. Jeśli ktoś nazwałby to utrwaleniem polskości, i przeoraniem historii, nie kłóciłabym się, ale to zbyt spektakularnie powiedziane. Słowa są kalekie, nie wyrażą przyczyn i skutków, mroków co ogarniały tamtych wtedy, i co ogarniają nas gdy nie wystarczają nam już uspokajające konwencje moralne. Albert Camus w „Micie Syzyfa” mówi przez księdza Galiani: "nie chodzi o to, by uleczyć się z cierpień, ale żyć z nimi". Przyjąć absurd, który odnajdujemy we wspólnej obecności człowieka ze światem. I taka jest dla mnie historia, o której nie chciałam tutaj przecież pisać, bo staje się ona zaledwie narzędziem pośrednim w zrozumieniu losów ponadczasowych, egzystencjalnych. Nie jest ważna kiedy masz 19 lat, wtedy nie chcesz się niczym ograniczać i obarczać odpowiedzialnością, to zrozumiałe. Teraz, nie wyobrażam sobie nie znać źródeł, które dają ci ogień do myślenia: tutaj i teraz, nie inaczej.  Odpalam świeczkę i wołam dybuka, nie straszny mi.

niedziela, 17 lutego 2013

Futro






We wtorek, w zimne przedpołudnie ogarnęła mnie myśl o futrze. Nie z norek, ani z lisa, ani wprost od wielkiego Versace. Chciałam futro, które będzie zakrywało moje pośladki i wydłużało się do kolan, i w którym będzie można poczuć się jak syberyjski wędrowiec. Oczywiście tam można by było przetrwać tylko w prawdziwym ciężkim futrze z syberyjskiego niedźwiedzia, które, cytując 'Ronję' posłałoby mróz "do diaska". Ja chcę posłać do diaska sieciówkowe błyskotki, tapirki, do półdupki, zaciągające do luksusu i dzisiejszości – bez wczoraj i jutra. I nie jest to bynajmniej głos narodowej konserwy, politykę i jej humory mam w głębokim poważaniu. To tęsknota. I jest to coś więcej niż nostalgia za miękko szorstkimi zmysłami.
To tęsknota za babcią, której ‘tak jakby’ nigdy w moim życiu nie było. Oczywiście skłamałabym eksterminując obie babcie z mojego życia kiedy jeszcze przecież żyły, a ja sobie rosłam. Pamiętam laurki na dzień babci przygotowywane pieczołowicie w pierwszych klasach szkoły podstawowej, a później dla dziadka – zawsze w takiej kolejności. Z całym szacunkiem dla Naszych Niedźwiedzi, Matka, babcia,ale te stawia się na pierwszym miejscu, wyszczerbia się dla nich przywilej bycia Pierwszą. 
Tymczasem życie i śmierć tańczą razem, piją razem szampana, czasami tylko jedno z nich wypija więcej i idzie spać, a wtedy to drugie poleruje parkiet i tańczy tańczy.. Ile razy zastanawiamy się nad kruchością każdej chwili, wspominamy i misternie tkamy jakąś tożsamość, pomiędzy tym co było, bolesne, rozproszone, wydarte ale i magiczne, a tym co teraz, w zgiełku reklamowych bilbordów dużych miast, i wypijanych wieczornie tequili w makijażu halloween. Bo jutro Wszystkich Świętych, jakich świętych i dla kogo, jak to obchodzić? Ja chcę dziś założyć brązowe, przyduże futro i spacerować pomiędzy lampionami, po cmentarzach, choć nie ma na nich moich bliskich. To poszukiwanie za babcią. One kojarzą mi się z futrem na zimę, ze skórzanymi kozakami robionymi ręcznie, z szalikiem z lisa, z chustą lub wielką czapą na głowę, z włóczką i robionymi na drutach papciami i szalikami, z czymś co było i czego nie ma, czego ja nie pamiętam, czego zawsze szukałam w starych szafach żeby odkryć jakąś tajemnicę, coś co w sobie noszę ale nie wiem dlaczego, babciu gdzie jesteś, babciu powiedz mi jaka była mama kiedy była małą dziewczynką, babciu, czy wojna była tak straszna i czy kochałaś swojego pierwszego męża ? Czy ten gajowy o którym zawsze z taką infantylną nostalgią wspominałaś to była twoja prawdziwa miłość, czy tylko platoniczne marzenie, tęsknota za młodością która nie wróci, Jakie one były, czy zawsze bezinteresownie dobre i usłużne, rodzące dzieci, a może tłumiły jakieś swoje tajemnicze tęsknoty, pulsujący podskórnie temperament, posiadały niezwykłą umiejętność o której nikt mi jeszcze nie powiedział w tych strzępkach pourywanych opowieści. Kiedy czeszę się w niedbałe upięcie, zarzucam kolorową chustę, piję herbatę z imbirem i przyszywam guziki do futra, staję się babcią – tęsknota sprawia że staję się nią. Kiedy nie masz babci, chcesz żeby mama była czasami twoją babcią. Bywa że z zazdrością patrzę jak moi siostrzeńce opływają w komforcie, kiedy mogą spędzać co roku długie wakacje i święta z dziadkami, a ci dają im kawałek siebie, swojego charakteru, osobowości i mądrości. Kiedy dorosną, nie będą próbowały zbijać puzzli z wyobrażeń i niedopowiedzeń, ale będą wracać myślami do konkretnych momentów i wtedy poczują jak wiele ich w sobie noszą. Dla mnie to niczym temat tabu, katakumba do której schodzi się rzadko, wiszą tam stare pajęczyny, i wiszą jakieś stare portrety. Jeden obraz po dziadkach się zachował, to święta rodzina, pewnie ze względu na szacunek nie znalazł się na półce rzeczy zbędnych, ale łomocze się gdzieś pomiędzy słoikami, butami a poczciwą franią. Teraz mogłabym narzucić na siebie futro, zapalić lampę na niego spojrzeć . Rozalio, gdzie Józek ? Słyszę jak kuśtyka, pewnie znowu machnie ręką kiedy przypomnisz mu o wzięciu tabletek na ciśnienie. Nie pamiętasz mnie babciu, byłaś w swoim cichym świecie kiedy skończyłam 4 lata, wtedy kiedy już mogłam coś zapamiętać! Ale pamiętam tylko moment kiedy wzięłaś mnie na kolana, potem kucnęłaś i zaczęłaś wydrapywać dziurkę w dywanie. A potem był pogrzeb. Tego nie pamiętam. Kojarzę tylko zdjęcie pogrzebowe, gdzie ścięta na ołówek mam na sobie wbrew całej czerni - czerwony kubraczek z dwoma bąbelkami i spoglądam na twoją twarz. Masz zamknięte oczy, i czuję że to za szybko, że nie pogadałyśmy a ja jeszcze nie dorosłam. Ale to nie Twoja wina, jestem, a to oznacza że Ty dalej żyjesz, tylko tak jakby inaczej. Może robię i myślę coś, co Ty też robiłaś, a nawet o tym nie wiem. Może futro to nie przypadek ? Umarli tańczą i są pośród nas…
Dla Mamy Taty, i Duchów