środa, 11 czerwca 2014

Tatuś się wyprowadził i się nas wstydzi

Tym razem to dzieci opowiadają historię. Nie inaczej jest w filmach Doroty Kędzierzawskiej, znanej ze współpracy z nieletnimi aktorami. To dzieci są w jej filmach głównymi bohaterami i poprzez ich wrażliwość i optykę rzeczywistości szczególnie widzowie dorośli muszą spojrzeć na rzekomo znany już sobie i poukładany świat. Tym razem reżyserka postawiła na eksperyment w teatrze. Obsadziła dwóch małych chłopców w roli synów i Magdalenę Boczarską w roli Medei - ich matki.  Przeniosła na deski polskiego teatru sztukę australijską Kate Mulvany i Anne Louise Sarks, która zdążyła już odnieść światowy sukces. Temat jest bardzo uniwersalny, ale wydaje się być nadzwyczaj korespondujący z problemami współczesności; rodzin na odległość, rodzin patchworkowych, rodzin nieobecnych.
 Czy matki często dziś mordują własne dzieci w akcie zemsty wobec męża ?... Statystycznie, raczej nie. W tragedii greckiej nie ma półśrodków, są tylko czyny totalne wynikające z pasji i instynktu. To niczym kamera zainstalowana w głębi ludzkiej duszy i rejestrująca wszystkie myśli i emocje, która czyn wyobrażony przekształca w żywy obraz. Dlatego ot kuriozum, tragedie prowadziły do katharsis. Pozwalały uwalniać to co wyparte i stłumione, ale nie były reportażem, ani filmem instruktażowym. Teatr zmusza do odbycia rytuału, prowadzi do konfrontacji, obnaża prawdę która często jest niewygodna. W końcu parabolicznie przestrzega; jeśli pójdziesz tą drogą, tak właśnie skończysz. 
Wejdźmy zatem w końcu  do pokoju chłopców: Leona i Teosia. Przenieśmy się do ich intymnego świata, w którym spędzali czas razem na zabawach, wygłupach i dziecięcych rozmowach. Wskrześmy ich i uratujmy od turpizmu ciałek leżących w trumnie lub wisielców samotnie martwych na drzewie, jak przedstawił to w swojej filmowej i znakomitej zresztą wersji Medei Lars von Trier. Spróbujmy sobie też wyobrazić, że Medea to kochająca matka i oddana żona.



Wnętrze ich pokoju to dwa zawieszone na linkach materace, jak małe łódeczki na których dryfują kiedy śpią i marzą. Kilka poduch i przestrzeń życia w której rozmawiają, bawią się i śpią. Czasami przykładają też ucho do podłogi i podsłuchują dorosłych. Czują, że coś się zmienia, że w domu nie jest tak jak dawniej, ale nie są jeszcze niczego świadomi. Pytają tylko ''kiedy przyjedzie tata". Po jakimś czasie matka wchodzi  i nerwowo paląc papierosa oznajmia im, że tatuś nie przyjedzie bo "się wyprowadził i się nas wstydzi". Czy są z tego powodu smutni, rozczarowani a może nie ma to dla nich znaczenia ? Dopóty nie płaczą, nie ma powodu do zmartwień-myślą dorośli; dzieci potrafią przecież błyskawicznie się adaptować do nowej rzeczywistości. Powracają do swojej dziecięcej bieganiny w piżamach, zapasów i walk na miecze. Gdzieś między snem a zabawą przemycają swoje myśli, emocje, zadają sobie nawzajem pytania. Kiedy starszy wyciąga spod poduszki schowany sweter ojca, młodszy przybiega i niczym relikwię po zmarłym z namaszczeniem dotyka. Z tęsknoty przytulamy się do rzeczy, w nadziei wskrzeszenia obecności tego za kim tęsknimy.. Wąchamy, śpimy z nimi. 

Przypomina mi się jedna scena w''Placu Zbawiciela" Joanny i Krzysztofa Krauze. Ojciec dwójki synów wyprowadza się do kochanki i zostawia żonę na łasce teściowej z dziećmi. Wraca po jakimś czasie by uregulować alimenty, odruchowo pogłaskać dzieci po głowie. Kiedy szykuje się do wyjścia i chce ubrać buty, okazuje się że jedno z dzieci schowało i nie chce oddać. Dostaje za to klapsa; ojciec chce czym prędzej opuścić dom, a syn nie chce. Kiedy wyjdzie, może już nie wrócić. Kiedy wyjdzie, będzie tęsknota. Kiedy wyjdzie, tylko matka zostanie z nimi. Matka, która będzie musiała łagodzić rzeczywistość kłamstwem. Zanim w dzień Wigilii poda dzieciom kolorowe tabletki, a sama podetnie sobie żyły obieca im, że tatuś po nich przyjedzie, zabierze i wszyscy spędzą Wigilię razem. Robi to dla dzieci; kłamie, zabiera ich do kina, kupuje słodycze i desery, wyprawia im dzień dziecka przed planowaną śmiercią. 

Jest też i obietnica lepszego życia w tym tragicznym micie. Mali mają zamieszkać z ojcem i jego nową żoną w pałacu. Cieszą się, jak polskie dzieci, które nagle miałby się przeprowadzić do Stanów, wielkiego domu z basenem i jeździć do Disneylandu. Bo jakie życie czeka ich z matką?  Medea doskonale wie co nastąpi, z czym musi się pożegnać, co musi oddać za darmo. Trucizna, a może padlina ? Na pewno nie jest to uroczy prezent ślubny dla przyszłej wybranki Jazona. Chłopcy czują tylko, że to co schowała w zamkniętym naczyniu 'cuchnie'. W oryginalnej wersji mitu wiemy że panna młoda otrzymała szatę, która po włożeniu wypaliła jej skórę, a ojciec który ruszył jej na ratunek poniósł śmierć. 




Kto staje się ofiarą i kartą przetargową. Kto zostaje złożony w ofierze i co chce przez to uzyskać. Medea to okrutna opowieść, a sama czarodziejka mogłaby zostać okrzyknięta wiedźmą i dzieciobójczynią gdzie odsiedziałaby dożywocie za czyn szczególnie okrutny. Zero łaskawości, zero zrozumienia. Wyrodna matka jest jednoznacznie potępiona. Ojciec to ten który nie porzucił, lecz odszedł do innej. Młodszej, piękniejszej. Czy rozliczamy go z jego poczucia odpowiedzialności, moralności i sumienia ? Czy wystarczy tylko a może 'aż' by płacił alimenty bo taka jego a priori wyznaczona rola ? Nie osądzam. Pytam. Nie uważam,  iż ludzie są czyjąś własnością, że należy ponad wszystko kontynuować pasmo nieszczęść, jeśli nie widać na horyzoncie żadnego rozwiązania. Dlaczego jednak handluje się dziećmi. Oburzamy się na handel żywym towarem, na celebrytów którzy adoptują chińskie lub czarne niemowlaki, na in vitro, matki surogatki i prostytucję dziecięcą. Nie zauważamy jednak, jak bardzo zaczęliśmy sobie rekompensować materialnym światem brak pomysłu na wychowanie. Gadżety zaabsorbują i stworzą namiastkę obecności drugiego człowieka. Marka nada tożsamość. Internet stworzy przestrzeń życiową. Czego możemy później wymagać od istot, które zostały wyhodowane w cybernetycznej szklarni, pod sztucznym światłem z pilotem w ręku. Z zimnym ekranem do którego można tylko przyłożyć z tęsknoty rękę, jak chłopiec próbujący objąć na ekranie twarz swojej matki w Personie Bergmana.  




Wybaczcie panowie i ojcowie. Nie ciskam kamieni, nie strzelam, nie zakopuję żywcem, nawet w ortodoksyjnej kulturze niektórych krajów arabskich nie przewidziano takich kar za rozwód.  Ale obserwować nikt mi nie zabroni. Z przykrością prawdziwą próbuję zaakceptować stan rzeczy, iż to do matki należy pełna odpowiedzialność za opiekę i wychowanie. Nadal. Pomimo emancypacji nadal nie jesteśmy szanowane jako jednostki, które też mają myśli, potrzeby obcowania ze światem i rozwijania się. Nie jest to manifest feministyczny. To gorzka rzeczywistość, z której wynika, że nadal podział ról społecznych jest bardzo wyraźny i krzywdzący. Ale nie będzie o gender pt różowe sukienki, a może pistolety. Tym trywiom poświęca się za dużo uwagi i medialnego szumu, podczas gdy matki często w społecznej i małżeńskiej alienacji próbują wytrwać bez odejścia od zmysłów.  I nie udawajmy, że to margines społeczny. To sytuacja, która może się przydarzyć każdemu z nas, chyba że cudownie wybawi nas miękkie lądowanie w postaci pomocy od rodziców, dziadków, którzy obowiązek wychowania i płacenia wezmą łaskawie na siebie. 

Społeczna i kulturowa powinność.  Dziś nie wychowujecie synów na wojnę. Nie wychowujecie ich do ról twardych mężów. Nie mamy dziś odgórnie narzuconych ról społecznych ani genderowych. Ale czy to oznacza, że można przyjąć brak koncepcji na wychowanie ?

 Dustin Hoffman w Sprawie Kramerów przekłuwa stereotyp ojca sprowadzonego kulturowo tylko do roli żywiciela rodziny, w dojrzałego i odpowiedzialnego opiekuna i rodzica. Ojca, który pracuje ale i spędza razem z synem wieczory, rano zjada z nim śniadanie, odprowadza go do szkoły. Pan Kramer postawiony został jednak przed faktem dokonanym, otóż pani Kramer zniknęła nagle z ich życia zostawiając tylko list i postanowiła szukać sensu swojego życia. Ojciec musiał nagle wygospodarować czas i cierpliwość dla małego Billiego, który chował się dotychczas bezpiecznie pod skrzydłem mamy, do czasu kiedy ta nie znajdując zrozumienia u męża i pogrążona w swojej samotności i depresji (niestety, instynkt macierzyński nie zawsze wystarcza) postanawia ich opuścić na czas nieokreślony.  Okazało się, że kiedy musiał to potrafił, a syn w końcu przywiązał się do niego tak samo jak do matki, co oczywiście nie oznacza, że przestał za nią tęsknić. Podobnie sytuacja miała się z Laurą Brown,  zagubioną, wycofaną i nieszczęśliwą matką, w którą to rolę miała okazję wcielić się  w Godzinach Stephena Daldry Julianne Moore. Doskonała pani domu piekąca dla męża tort na urodziny, żyjąca na przedmieściach i czekająca na powrót męża, osaczona jego miłością. Kilkuletni synek, ciąża i poczucie totalnej egzystencjalnej pustki. Postanawia więc wyjechać i już nie wracać. Wyrodna matka?... 

Odyseusz nie ma swojego żeńskiego odpowiednika, jest zarezerwowany tylko dla płci męskiej. Wyrusza w świat, sypia z nimfami, płodzi, zostawia potomstwo, które będzie się chowało u matek, z ojczymami, a Penelopa tylko z racji cywilnego statusu bycia jego małżonką otoczona jest chwałą i podziwem, że tak wytrwale i wiernie odrzuca zalotników bo tylko na jednego Odyseusza czeka. Wraca w końcu i szuka przystani spokojnej starości oczekując  miejsca w rodzinie na takich samych prawach. Czasami też wypala się i postanawia zacząć wszytko od nowa, z inną czarodziejką i uwierzyć że to nie jest jeszcze za późno by zbudować siebie na nowo. Nie dyskutuje, oznajmia. Bierze pod pachę potomstwo odchowane cierpliwie przez matkę, zmienia im w głowie film i włącza guzik Play. Jeszcze przedtem wciska inny guzik - Delete Old Files i tak z tabula rasa przy niezmąconym umyśle rusza swoim statkiem ku nowym wybrzeżom.

"Dlaczego kobiety muszą tyle znosić. Bezsłownie uległe w ciele i czynie. Jakie prawa mają kobiety? Mężczyzna może ciągle poszukiwać nowych przyjaciół. Kobieta natomiast nie ma nikogo prócz niego. Twierdzi on, iż pragnie ona jego bezpieczeństwa, po czym wyjeżdża na wojnę. Wołałabym krwawić za tarczą, aniżeli rodzić dzieci (...) " Medea Lars von Trier.


Odyseusz tkwi w każdym facecie, lepiej z tym na siłę nie walczyć. Można i należy jednak domagać się szacunku dla siebie i wspólnych dzieci, które nie tylko z matki pochodzą ale w połowie i z ojca. Czysta biologia i niepodważalne pole genetyczne, które na zawsze wyznacza dla nas miejsce i rolę w tej konkretnej rodzinie. Można znikać i zanikać tymczasowo ale nie da się całkowicie zniknąć z życia rodziny. Pewnego dnia dzieci i tak znajdą VHS z ślubnym filmem. I odtworzą sobie taśmę na szpulach serca i umysłu. Będą przewijać taśmę do przodu i tyłu by pooglądać cuda, których one pamiętać nie mogą. By przytulić się do szklanego ekranu z tęsknoty. A może zadrwić i uświadomić sobie, że człowieka też można złożyć w ofierze. Że ambicja jest priorytetem mężczyzn, posłuszeństwo obowiązkiem kobiet, a dziecko barankiem prowadzonym na rzeź gdy ludzi opanuje szaleństwo a prawo zostaje pogwałcone. Walka o wolność, gdy raz się zaczyna, z ojca krwią spada dziedzictwem na syna...