Coraz
częściej uciekam w głąb siebie. Znów alienacja. Wywołana
nadmiarem pracy i dysonansem społecznym między mną a światem, czy
po prostu obcością życia w dużym mieście w którym nigdy nie
będziemy się czuli w jakikolwiek sposób komuś potrzebni.
Sny.
Nocne, popołudniowe, brama do przeżyć. Rozdzierające pragnienie
uczuć, życia, doświadczeń, światów rówoległych. Mogę tańczyć
dziwny i nieskoordynowany taniec gdzieś z kimś, bez barier, bez
obaw, bez ocen, bez seksizmu. Mogę latać balonem i przemierzać
czarny kosmos. Mogę być w ciąży i jednocześnie się nie bać.
Mogę odczuwać że to jest prawdziwe, a prawdziwy sen, śpiączka i
narkoza będzie po przebudzeniu. Po pójściu do łazienki, założeniu
uniformu, tłoczeniu się tramwajem przy nieświeżych oddechach
ludzi, przy wdziewaniu maski powściągliwej nauczycielki dającej
upust w absurdalnych żartach. Tyle i aż tyle mi wolno. Mózg to
wie, ona to wie, pragnienia to wiedzą, dusza zna aż za dobrze.
Laura miała swoje tajemnice. Ja mam swoje sny.
Pamiętam
chłopaka który był malarzem i cierpiał na schizofrenię. Zawsze
mówił że najpiękniejsze są dla niego sny, pełne wolności.
Mówił o tym w taki sposób, że nagle moje sny stały się dla
mnie tylko słodkimi historyjkami. Jego były wizjami, rozpasaniem
podświadomego i wydrwieniem świadomego. Nawet na jawie chodził i
mówił jak we śnie. Brał leki, ale wydawał się wiedzieć coś
więcej i tego nie potrafił udźwignąć na trzeźwo, ta siła
wyrywała go z ziemi z korzeniami i niosła jak w moim balonie
dzisiejszej nocy. Ogień, balon jak świat i kosmos. Czarny,
niezmierzony, jak śmierć, lecz śmierć większa niż życie, nie
mała, nie kiepska, nie mroczna ani obrzydliwa. ŚMIERĆ która jest
poznaniem dobrego i złego. Jak czerwony pokój przejścia duszy
Laury Palmer, jak pocałunek.; tak chciałabym umierać. We właściwym
momencie, decydując się na przejście. To były dwie różne dłonie
z różnych światów które się połączyły, a które w bólu nie
chciały się zetknąć kiedy leżałam na podłodze w swoje 31
urodziny. Siła napiera z lewa, i siła napiera z prawa. Tam jestem
ja, a tam jest moja matka. Wyciągam całą siebie do niej, do życia
i prawdy, i nie mogę się zetknąć. Tam jest tajemnica, i nie chcę
jej przekroczyć, bo wtedy mogłabym pęknąć jak naczynie. To jak doświadczenie Apokalipsy, gdzie
aniołowie rozkleszczają niebo dla Boga, a ryk trąb odejmuje nam
słuch. Objawienie, które nas unicestwia. Sięgasz po utracony
kawałek siebie, zagubiony atom błąkający się po próżni
kosmosu. Może to ten sen. Przypomniał mi się w trakcie lekcji, i
ustawił na inny poziom. To rzeczy które komletnie nam umykają w codziennym zaprogramowanym
mózgu, nastawionym na odbiór bodźców z zewnątrz i zarządzaniem
całym centrum dowodzenia naszej kontroli. Są sygnały i są
aniołowie. Mam swoich aniołów. Jednym z nich jest mój brat, drugi
to przyjaciel. Trzeci był aniołem który wyrysował mi drogę a
potem zniknął. Ale z każdym z nich czuję duchową obecność.
Przychodzą by nas ratować od zagłady. Brzmi jak ustęp z Biblii,
jak mit Gwiezdnych wojen gdzie dobro ściera się ze złem w swej
czystej materialnej postaci. Ale dziś zdałam sobie sprawę z tego
że materializm jest przecież duchowy, a raczej duch musi być
materialny aby móc się z nami skomunikować. Że próżno by szukać pucołowatych dzieci na chmurkach, bożków pod koronami drzew i
ognistych smoków. Że są ludzie jako przekaźnicy prawdy w nas
samych, ustawiając nas natychmiast na właściwym poziomie
rozumienia, prawdy, kiedy pancerz sztucznych person pęka i zaciągamy
łapczywie oddech z wolności.
Zaczęło
się od rocznicy śmierci Laury. Jeszcze w lutym, kiedy pojawił się
wpis że zostanie znaleziona następnego ranka. Wtedy historia
ponownie ożyła po 25 latach. Przestała być tylko tajemnicą i
tragedią zgładzonego zbyt wcześnie młodego życia, ale stała się
studium przypadku naszego, mojego własnego teraz, tutaj, w
Warszawie, zawsze. W kondycji przyżywania codziennej maski bycia
normalną dla innych i bycia sobą nocami. Nie biorę kokainy i nie
sypiam z mężczyznami choć to scenariusz bardziej legalny dla 30
latki niż 17 latki. Ale na poziomie egzystencjalnym nie ma to
znaczenia. Jest im dane by poznać. Jeśli poznacie Ojca mego,
poznacie samych siebie powiedział Jezus. Kim był ojciec dla
Laury....? .. kimś kto ją kochał i zabił jednocześnie. Był
ucieleśnieniem eksploracji świata, odpowiednikiem archetypowej
męskiej, ojcowskiej siły, a jednocześnie atrybutem zła,
napędzającym autodestrukcję. Nie musiał z nią utrzymywać
kontaktów seksualnych by ostatecznie przejąć kontrolę nad jej
świadomością i doprowadzić do obłędu. Ojcowie i matki są w
nas. Różnie w nas pracują i różnie składamy im ofiary z samych
siebie na ołtarzu miłości. Laura za bardzo kochała życie by
cierpieć w takim rozdwojeniu. Wybrała śmierć z miłości by
unieskutecznić zło, uśmiercić w sobie raz na zawsze Elektrę.
Znieczulała się za dnia, by przetrwać koszmary, w nocy znikała. I
zniknęła. Tyle mogła zrobić. W samotności i otaczającej
hipokryzji mieszkańców. Wątpliwe czy psychiatra wytrzymałby
prawdę. To zbyt wiele jak na jedno niewinne życie. To są właśnie
tajemnice Laury, to rzeczy których nie możemy pojąć choć są
ziemskie, choć sprawcami są ludzie. Są takie sprawy których nie
można objąć, jedyne co można zrobić, to stanąć w obliczu
prawdy, jeśli ma się odwagę. Stanąć i nie uciekać.
Jest
taki czas kiedy nie oglądasz się za siebie, zajmujesz się tylko
tym by nie myśleć i nie wspominać. Bieżący strumień obowiązków
zapełnia ci głowę, zapełnia ci organizm, zapełnia łóżko aż w
końcu drętwieją ci ramiona by sięgać po to co piękne. Najpierw
eksperymentujesz z wytrzymałością i gromadzeniem środków by
później być wolnym i nie martwić się o finansowe
potrzeby.Przechodzisz etap zombi. Dlaczego kołyszemy się na tej
łódce raz na prawo i raz na lewo, tracąc kontrolę nad sterem.
Jest albo za bardzo uśpione albo za bardzo pobudzone, ale nigdy
razem. I wybucha. Po popołudniowej godzinnej drzemce na jednym boku
przy hałasie wiercących maszyn pod oknem. W pośpiechu po
przebudzeniu doskonale lepię panierkę na rybie żeby zdążyć z
brudnymi naczyniami przed obiecanym wyłączeniem wody o 16. Pełna
organizacja. Wrzucam na patelnię, siadam i dopływa mi krew do
głowy, palce mrowieją. Jestem jeszcze w stanie półsnu,
dopuszczania do siebie czarnego kosmosu. To trwa cały dzień, a
raczej już coś się zaczęło od jej śmierci. Przerywa się w
rutynach, powraca w odmętach podświadomości. Wielkie abstrakcyjne
ryby pływają na głębokości. Uwalniam łzy bo prawda leje się
z każdej strony, i wpływa w jeden kanał, przejrzystości,
zrozumienia. Dlaczego wcześniej coś funkcjonowało jako odrębne, a
teraz jest ze sobą zabliźnione, czy ktoś robi sobie ze mnie żarty,
trzyma mnie za kotarą i nie pozwala oglądać ? Serce to jedyny drogowskaz, prawdziwy rytm życia. Trzeba dać mu odpocząć nocą i nie dać się zabić przez Boba.