sobota, 7 września 2013

MARK ROTHKO. Zniknąć za obrazem siebie samej




Notuję szybko. Chrześcijaństwo wertykalnie, judaizm horyzontalnie, przed sobą.
Kolory nie są emocją ani nastrojem,.. są informacją, przekazem, wiedzą na temat świata.
Kolory są jak aktorzy na scenie; ..buduje się między nimi relacje na podstawie tego w jakim stopniu są w stanie wypełnić sobą przestrzeń i czy potrzebują koloru dopełniającego, tak jak aktor na scenie, którego dopełnia drugi aktor.
Później obrazy zaczynają funkcjonować jako wypełnienie, lub uzupełnienie pewnych miejsc, nadając im tym samym wymiar sakralny. Tak jak kaplica Rothko.

Podstawowym wrażeniem jakiego mogłam doświadczyć na wystawie Rothko to sztuka jako DRZWI, nie jako OBRAZ. Obraz jest decyzją o wyciągnięciu z materii skrawka konkretnej materii. Tutaj za pomocą materii dąży się poza obraz.
Proporcja obrazu odpowiadająca proporcji wielkości człowieka.
Intensywność barwy na płótnie zdawało się optycznie przyciągać i odpychać, tak jakby coś chciało się wydostać z jego wnętrza, ale nie wydawało się być odpychające; wręcz przeciwnie – uświadamiało o uczuciu ludzkiej tęsknoty za obecnością czegoś, kogoś, może obecnością siebie samego widzącego się po drugiej stronie lustra. Rothko zdobywa zaufanie poprzez autorską definicję kolorów – one to mają odwoływać do archetypowych zjawisk, a nie efemerycznych emocji. Mają stać się greckim dramatem, który w swojej klasycznej strukturze opowie widzowi historię o nim samym. Bo co jeszcze jest innego w życiu poza miłością, nienawiścią, lękiem i szczęściem. Tego Rothko nie odkrył, tylko uczciwie kontemplował zwracając się ku źródłom kultury; starożytnej Grecji, muzyce klasycznej, religii. Otworzył kolejne drzwi, aby doświadczać tych tajemnic. Kontemplując te obszary, tunele, mandale jakkolwiek byśmy mogli to nazwać, dochodzimy do punktów granicznych naszych własnych emocji, i możemy się zatrzymać w momencie w którym zaczyna być niebezpiecznie. Bo bezpiecznie jest wtedy kiedy obraz mimetycznie przedstawia rzeczywistość dla nas znajomą, wizualnie sprawdzoną i utrwaloną na kliszy pamięci. Ale czy ktoś z nas widział jak wygląda lęk, lub kontakt z Bogiem, a może pełnia szczęścia ? Mając do dyspozycji tylko barwę i proporcję, czy można przekazać coś co nazywamy 'przekazem' ? Jaką rolę ma pełnić takie doświadczenie w edukowaniu samego siebie, czy to tylko drażliwa kontemplacja kończąca się nerwicą i zniekształceniem harmonii. Wiemy, że wielu z abstrakcyjnych ekspresjonistów skończyło tragicznie, czy to oznacza jednak marnie ?

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ‘na żywo’ Pollocka w Tate Modern, marzyłam tylko o tym by znaleźć się tam sama, i móc tańczyć, dać szansę swojemu ciału na symbiozę uczuć i ruchów – tak jak Pollock, który niemalże tańczył nad swoim poziomym płótnem wylewając i rozchlapując farbą kosmiczny chaos. Patrząc na taki obiekt, wnika się w jego wnętrze, znika się jako osoba posiadająca ego i prekoncepcje, doświadcza się, by móc potem wracać i być może w etapie wtórnym zmaterializować swoje myśli. To otwiera relację współodpowiedzialności, nie tylko w postaci dokształcania się o autorze i jego twórczości, ale w postaci osoby niosącej ze sobą świat doświadczony i czującej się w obowiązu ‘dotworzenia’ czegoś do tego ‘wydarzenia’ , bo trudno przecież nazwać to obrazem.


W przypadku Rothko, który posługiwał się w momencie swojego największego przełomu twórczego tylko natężeniem barw, czasami tylko jednej, oraz rozmiarem, wnikamy w strukturę obrazu na tyle, że możemy zniknąć. To po prostu optyczny zabieg. To ten krok, przed którym wolelibyśmy się zatrzymać i zdecydować zanim zostaniemy całkowicie pochłonięci przez wszystkie dręczące nas archetypowe uczucia i role, przed którymi uciekamy w ciągu dnia, a które dopadają nas w nocnych surrealistycznych snach, a może w momencie zagubienia się w lesie, czy znalezienia martwego ptaka bez głowy na marmurowym chodniku nieopodal samego muzeum. Brzmi to jak wyznanie osoby cierpiącej na lękową nerwicę, paranoję, z zaburzonym poczuciem ego – ale mimo to wystraszyć się można tylko na poziomie świadomości, bo jednak nie wystarczało mi jednorazowe bycie na wystawie. Chciałam pójść dalej, nie złapała mnie apopleksja. Szukałam podpowiedzi i podstaw. I znalazłam je, w przeciwieństwie do powszechnych odczuć odbiorców którzy taką sztuką często się jednak męczą a przez to i a priori ją dewaluują. To zmęczenie niejasną kondycją sztuki w ogóle. Idąc do galerii chcemy czegoś się dowiedzieć o zmieniającym świecie, wpłynąć lub poszerzyć swoją percepcję, ale i również przeżyć. I to jest kluczowe dla nas samych, aby uprzedzić siebie samego, by nie doświadczyć rozczarowania, wycofania, lęku, czy rozdrażnienia kiedy nie zdążyliśmy z umyciem rąk przed posiłkiem. Rothko nie proponuje nam kwiatków i wiolonczeli, ale to przeżycie bardzo godne, ludzkie, pociągające i kojące. Bo tylko poprzez doświadczenie drugiej tożsamości, będąc wciąż w tym samym życiu, spoglądając poprzez przezroczysta zasłonę, - "veil",  można doświadczyć kompletności, harmonii czasu i miejsca. Czy przez to dowiemy się czegoś więcej o sobie ? GWARANCJI nie ma nigdy, ale wiem, że są doświadczenia, które wracają do nas i uzupełniają jakąś zaległą lukę, jest to tylko inne miejsce i czas - jak u Rothko, u którego wniknięcie w coś konkretnego poprzez ideę koloru, a jednocześnie bycie poza ramą obrazu może nas wyrzucić w inną czasoprzestrzeń siebie samego. Tą transcendentną, stojącą w obecności Boga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz