Notuję
szybko. Chrześcijaństwo wertykalnie, judaizm horyzontalnie, przed
sobą.
Kolory
nie są emocją ani nastrojem,.. są informacją, przekazem, wiedzą
na temat świata.
Kolory
są jak aktorzy na scenie; ..buduje się między nimi relacje na
podstawie tego w jakim stopniu są w stanie wypełnić sobą
przestrzeń i czy potrzebują koloru dopełniającego, tak jak aktor
na scenie, którego dopełnia drugi aktor.
Później
obrazy zaczynają funkcjonować jako wypełnienie, lub uzupełnienie
pewnych miejsc, nadając im tym samym wymiar sakralny. Tak jak
kaplica Rothko.
Podstawowym
wrażeniem jakiego mogłam doświadczyć na wystawie Rothko to sztuka
jako DRZWI, nie jako OBRAZ. Obraz jest decyzją o wyciągnięciu z
materii skrawka konkretnej materii. Tutaj za pomocą materii dąży
się poza obraz.
Proporcja
obrazu odpowiadająca proporcji wielkości człowieka.
Intensywność
barwy na płótnie zdawało się optycznie przyciągać i odpychać,
tak jakby coś chciało się wydostać z jego wnętrza, ale nie
wydawało się być odpychające; wręcz przeciwnie – uświadamiało
o uczuciu ludzkiej tęsknoty za obecnością czegoś, kogoś, może
obecnością siebie samego widzącego się po drugiej stronie lustra.
Rothko zdobywa zaufanie poprzez autorską definicję kolorów –
one to mają odwoływać do archetypowych zjawisk, a nie
efemerycznych emocji. Mają stać się greckim dramatem, który w
swojej klasycznej strukturze opowie widzowi historię o nim samym. Bo
co jeszcze jest innego w życiu poza miłością, nienawiścią,
lękiem i szczęściem. Tego Rothko nie odkrył, tylko uczciwie
kontemplował zwracając się ku źródłom kultury; starożytnej
Grecji, muzyce klasycznej, religii. Otworzył kolejne drzwi, aby
doświadczać tych tajemnic. Kontemplując te obszary, tunele,
mandale jakkolwiek byśmy mogli to nazwać, dochodzimy do punktów
granicznych naszych własnych emocji, i możemy się zatrzymać w
momencie w którym zaczyna być niebezpiecznie. Bo bezpiecznie jest
wtedy kiedy obraz mimetycznie przedstawia rzeczywistość dla nas
znajomą, wizualnie sprawdzoną i utrwaloną na kliszy pamięci. Ale
czy ktoś z nas widział jak wygląda lęk, lub kontakt z Bogiem, a
może pełnia szczęścia ? Mając do dyspozycji tylko barwę i
proporcję, czy można przekazać coś co nazywamy 'przekazem' ? Jaką
rolę ma pełnić takie doświadczenie w edukowaniu samego siebie,
czy to tylko drażliwa kontemplacja kończąca się nerwicą i
zniekształceniem harmonii. Wiemy, że wielu z abstrakcyjnych
ekspresjonistów skończyło tragicznie, czy to oznacza jednak marnie
?
Kiedy
pierwszy raz zobaczyłam ‘na żywo’ Pollocka w Tate Modern,
marzyłam tylko o tym by znaleźć się tam sama, i móc tańczyć,
dać szansę swojemu ciału na symbiozę uczuć i ruchów – tak jak
Pollock, który niemalże tańczył nad swoim poziomym płótnem
wylewając i rozchlapując farbą kosmiczny chaos. Patrząc na taki
obiekt, wnika się w jego wnętrze, znika się jako osoba posiadająca
ego i prekoncepcje, doświadcza się, by móc potem wracać i być
może w etapie wtórnym zmaterializować swoje myśli. To otwiera
relację współodpowiedzialności, nie tylko w postaci dokształcania
się o autorze i jego twórczości, ale w postaci osoby niosącej ze
sobą świat doświadczony i czującej się w obowiązu ‘dotworzenia’
czegoś do tego ‘wydarzenia’ , bo trudno przecież nazwać to
obrazem.
W
przypadku Rothko, który posługiwał się w momencie swojego
największego przełomu twórczego tylko natężeniem barw, czasami
tylko jednej, oraz rozmiarem, wnikamy w strukturę obrazu na tyle, że
możemy zniknąć. To po prostu optyczny zabieg. To ten krok, przed
którym wolelibyśmy się zatrzymać i zdecydować zanim zostaniemy
całkowicie pochłonięci przez wszystkie dręczące nas archetypowe
uczucia i role, przed którymi uciekamy w ciągu dnia, a które
dopadają nas w nocnych surrealistycznych snach, a może w momencie
zagubienia się w lesie, czy znalezienia martwego ptaka bez głowy na
marmurowym chodniku nieopodal samego muzeum. Brzmi to jak wyznanie
osoby cierpiącej na lękową nerwicę, paranoję, z zaburzonym
poczuciem ego – ale mimo to wystraszyć się można tylko na
poziomie świadomości, bo jednak nie wystarczało mi jednorazowe
bycie na wystawie. Chciałam pójść dalej, nie złapała mnie
apopleksja. Szukałam podpowiedzi i podstaw. I znalazłam je, w
przeciwieństwie do powszechnych odczuć odbiorców którzy taką
sztuką często się jednak męczą a przez to i a priori ją dewaluują.
To zmęczenie niejasną kondycją sztuki w ogóle. Idąc do galerii chcemy czegoś się
dowiedzieć o zmieniającym świecie, wpłynąć lub poszerzyć
swoją percepcję, ale i również przeżyć. I to jest kluczowe dla
nas samych, aby uprzedzić siebie samego, by nie doświadczyć
rozczarowania, wycofania, lęku, czy rozdrażnienia kiedy nie zdążyliśmy z umyciem rąk przed posiłkiem. Rothko nie
proponuje nam kwiatków i wiolonczeli, ale to przeżycie bardzo
godne, ludzkie, pociągające i kojące. Bo tylko poprzez
doświadczenie drugiej tożsamości, będąc wciąż w tym samym życiu,
spoglądając poprzez przezroczysta zasłonę, - "veil", można doświadczyć
kompletności, harmonii czasu i miejsca. Czy przez to dowiemy się
czegoś więcej o sobie ? GWARANCJI nie ma nigdy, ale wiem, że są
doświadczenia, które wracają do nas i uzupełniają jakąś zaległą
lukę, jest to tylko inne miejsce i czas - jak u Rothko, u którego
wniknięcie w coś konkretnego poprzez ideę koloru, a jednocześnie
bycie poza ramą obrazu może nas wyrzucić w inną czasoprzestrzeń siebie samego. Tą transcendentną, stojącą w obecności Boga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz