niedziela, 24 maja 2015

Laponia w krainie Lachów




Dear Włóczykij!


Pisane 5 października 2014

Laponia w krainie Lachów stała się niczym motto: pomyślałam że tak właśnie nazwałabym jakiekolwiek dzieło związane z inspiracją muminkami, bo to właśnie taka mała Laponia przywieziona w plecaku z Helsinek do dużego słowiańskiego kraju gdzieś nad Wisłą.
Mija miesiąc od wakacji, powoli wraca się do tempa, dwunożnych super menów biegających po biznesowych alejkach stolicy, spychających nostalgie i wrażliwość gdzieś zupełnie na dno mięśnia serca, który teraz przede wszystkim musi się nastawić na wytrzymałość i skuteczność, nie kreatywność. Gdzieś jednak przebiega kręgosłup, któremu odezwie się ból w krzyżu modlitwy o lepsze i łagodniejsze ludzkie życie, a to nazywa się rytuał. Rytuał pojęty poprzez leżącą na moim czerwonym stoliku książkę Boel Westin o Tove Jansson, w której można się spodziewać wiele niespodzianek i zerwania zasłon iluzji o przeszczęsliwej, tworzącej w komforcie Mamie Muminków. Nic podobnego. Rekomenduję tą książkę każdemu, komu wydaje się, że tworzenie to zaledwie potężna odwaga i talent zamiast ciężkiej pracy. Tove wszystko obala, szczególnie kiedy przechodzi swój największy kryzys podczas regularnego cotygodniowego wysyłania stripów komiksowych do wydawnictwa w Londynie. Jest przytłoczona faktem, że musi tworzyć historie muminków w ramach kontraktu, tworzyć ich życie i przygody od poniedziałku do piątku nie mając wyłącznego dla nich czasu ani komfortu, bo jest jeszcze do ogarnięcia tysiące innych spraw. Do tego jej prawdziwa pasja, malowanie, dawno poszło w odstawkę. Ma dość 'cholernych muminków', których historia zaczęła żyć swoim własnym życiem, stała się niczym tasiemiec opery mydlanej, Misery Stephena Kinga, która łamie pisarzowi nogi by został na kolejną zimę odcięty od świata i napisał powieść o zupełnie innym zakończeniu, by to czytelniczka osiągnęła zadowolenie, a nie twórca spełnienie.

Człowiek haruje dalej w nieustającej nadziei, że wreszcie, jeśli będzie pracował, wystarczająco szybko, zacznie mieć jakieś wolne dni dla siebie. Wolne dla siebie, może nawet parę tygodni na projekty, do których tęskni. Ze strachem. Lecz za każdym razem, gdy już się przerzedza, spada nowa lawina musów, przesłaniając wszystko. Raz za razem.”.

Historia na szczęście przybiera szczęśliwy obrót już niedługo potem. Po kryzysie zawsze przychodzi jakaś nagroda. W tym wypadku miłość, do niejakiej Tulikki Pietila. To światło w życiu Tove, poznały się zimą przy słuchaniu płyt jazzowych i butelce wina. Tulikki stała się główną inspiracją do napisania Zimy Muminków, które odniosły oszałamiający sukces po niezbyt przychylnym przyjęciu wcześniejszych wydań. Jest zakamuflowana w książce pod postacią Tootiki, pulchnej postaci w pasiastym sweterku z beretem na głowie, która zaprzyjaźnia się z muminkiem i towarzyszy mu w jego samotności zimą, kiedy to budzi się jako jedyny z rodziny i zagląda we wszystkie mroczne zakamarki nieznanego mu swiata ze swoimi zmarszczonymi brewkami.
Jakże bardzo pokrzepił mnie ten właśnie fragment o ciężko pracującej Tove: artystce, córce artystów, siostrzenicy wujków profesorów: metrologa, chemika, biologa i matematyka, nieprzeciętnej i wszechstronnej matce małych trolli. A jednak jeśli tylko okaże się, że nie jesteś arystokratką na ziarnku grochu poszukującą z nudów awangardy, lecz człowiekiem z talentem który musi sam na siebie zarobić, w korby ciężkiej pracy zostajesz zaprzęgnięta. I ot, to jest nieuczciwie uprawiany skrót prawdy, nieucziwy kłam zadawany nam przez kolorowe pisma i coachów znachorów dla biednych zagubionych ludzi: jeśli tylko wierzysz, zmienisz punkt widzenia, osiągniesz szczyty i polecisz. Nie ma tu nic o ciężkiej pracy, przygnębieniu, braniu odpowiedzialności za swoje marzenia. Nie mówi się że to lot o nazwie Ikar. Ten co oddał życie za kilka sekund chaju i wykpił oracza i handlarza. Coraz bliższy staje mi się Dedal. Może to dzięki niemu przynajmniej mamy tę historię, bo ktoś musiał ją spisać; ktoś musi przeżyć aby umrzeć mógł ktoś. I to oczywiście nasze dwa walczące ze sobą archetypy w jednym człowieku Oba wciąż rywalizują, ale może w jakimś momencie nie muszą już sobie wchodzić w drogę, kiedy się nawzajem uszanują. Kiedy przestanę zazdrościć moim kolegom artystom niezależnym i wolnym, którzy nie 'zaznali ziemi ni razu' i nie wiadomo czy pójdą do nieba, a tak nam prędko do zazdrości. Giniemy w tłumie gdy za nim nie nadążamy. Oni osiągnęli już tyle i w takim wieku, a ja, ja gdzie, do czego, z czym. Moje życie nie jest orginalne, bo przecież chodzę do pracy, przejmuję się umową, Zusem i robieniem co poniedziałkowych zakupów w Carrefurze. Wieczorem myję się lub nie, jem kolację, idę spać. Bez czytywania, oglądania, pisania, rozmyślania; teraz trzeba pracować, myśleć będę później, teraz nie będę się zmiękczać. I to jest właśnie sztuka. To te wielogodzinne pociągnięcia pędzlem, rutynowe, o których mówił renesansowy mistrz Cennini. Lata żmudnej praktyki zanim ręka zacznie sama malować. Czy to nie jest sztuka, kiedy ciało same się budzi przed budzikiem, idzie do kuchni i jednocześnie robi herbatę, myje głowę, kseruje i parzy płatki owsiane tak aby nie przypalić. To małe mistrzostwa. Ale nikt nie wręcza nam wieńców laurowych, nie pokrzepia, nie chwali. Wszystko odbywa się w zaciszu małego pomieszczenia gdzieś tam, na końcu świata. Czy gdybym upadła z wybuchającym tętniakiem w głowie, ktoś by się przejął, niebo by się zmieniło, tęskniłyby za mną tłumy..? Ktoś by wspomniał, a potem żył dalej. Tak jak po chwili samotności, łzach, smutku, w końcu żyjemy dalej, dosięga nas codzienność i ustawia na normalny tor. Poddanie się jej, nie jest taką najgorszą rzeczą. Wydaje się, że ta właśnie codzienność wykształciła więcej konkretów i odwagi, niż romantyczne zrywy, ale zazwyczaj tak tego nie widzimy. Nauczyliśmy się opowiadać o codzienności same szkaradztwa. A przecież jednak chodzimy po tej ziemi do przodu, wdychamy nie to samo powietrze, a ciało inaczej nas boli. Lecz skoro w przemijaniu widzimy tylko przemijanie, to tak jakbyśmy od razu żałowali że właściwie się urodziliśmy. Przestaliśmy pisywać listy, ot co. Listy, w których tak głęboko i szczegółowo możemy opisać życie i udowodnić sobie że posiadamy coś wyjątkowego: wrażliwość i osobiste tempo poznawania, a to i tylko to czyni nas wyjątkowymi. Dla niektórych malowanie obrazów może być rutyną, dla innych wyrzeczenie się pisania wierszy, sztuką. Don't tar everybody with the same brush. Zastanawiać się można do czego przydać może się ta cała tajemna wiedza. Czytywanie Nietzchego, Thoreau, twórców teatru, naczytywanie dialogów z Bergmana, poezja. Gdzie to później użyć; przy tłumaczeniu struktury Present Perfekt, odmienianiu czasownika BE. Zostaje to do użytku własnego, a kiedy szczęście dopisze, czasami można się podzielić w wyjątkowych okolicznościach. Tutaj, każdy stara się być artystą, jakby chciał usilnie udowodnić walkę z szarością, antykapitalizm, antyrzeczywistość. Ale i tak wszystkim nam chodzi o to samo: znaleźć towarzysza i akceptację i mieć pewność że nie marnuje się potencjał. Czy Tove marnował się potencjał gdy rysowała stripy tydzień w tydzień ? W jakich kategoriach należy to ocenić i jakie kryterium przyjąć: poziom niezadowolenia ? Rzadko bywamy zadowoleni, bo wychodzimy z założenia że zawsze można zrobić coś lepiej. Zaskakujące wydają się przebłyski świadomości, która przecież codziennie funkcjonuje jak parobek na wykopkach. A jednak pojawiają się pewne głosy, sny, jakby czekały na odpowiedni moment by dojrzeć. I wtedy wydaje mi się, że to w wyniku ścierania się tych dwóch sił, Dedala i Ikara, a nie dominacji tylko jednego, możliwa jest iluminacja. Zresztą dzięki Dedalowi mogłam odwiedzić Finlandię, bo w mając 12 gr w kieszeni, nie rzuciłabym się na taki wyjazd, a to miejsce akurat chyba było dla mnie istotne. Energia która zostaje po podróży nie musi przeradzać się w kolejny artystyczny produkt by udowodnić swoją moc – oczywiście zawsze pojawiają się małe zapiski, souveniry, refleksje, nostalgie, ale chyba to co robię TERAZ jest najlepszą sztuką, tym bardziej że od razu mogę się nią podzielić, a nie schować do szuflady..:). Sztuka jest warta tyle, o ile umiemy się nią dzielić, i tylko taką rozumiem. Najpierw zrozumieć siebie, a potem podzielić się tym z innymi.

Teatr jest najważniejszą rzeczą na świecie , gdyż tam pokazuje się ludziom, jakimi mogliby być, jakimi pragnęliby być, choć nie mają na to odwagi, i jakimi są” Szczurzyca Emma Lato Muminków.


Stąd nasza wielka miłość do dziedziny teatru, tam robi się wszystko symultanicznie; nie ma miejsca na kłam, a jednocześnie jest dzielenie się,  czysta forma życia, tęsknota za prawdą i szczerością – Tove nie mniejsza jest od Grotowskiego, Bergsona (którego zresztą czytywała), Thoreau, długo by wymieniać. A w najprostszej postaci przekazuje coś, co chwyta za najczulsze struny każdego, jego wewnętrzne dziecko, dopinguje do odwagi iż nie ma żadnego w tym wstydu aby to dziecko w sobie mieć. Dorośli kamuflują się z tym instynktem kiedy mają własne dzieci – sami mogą czytać bajki, dotykać pulchnych ciałek niemowlaków, troszczyć się o kogoś i czuć się potrzebnym. Tove odbyła podróż do swojej rodziny poprzez powołanie do życia postaci muminków i rodziny której nie stworzyła, choć to jest może znak zapytania, bo przecież Dolina, to właśnie jej dziecko, coś co zostawiła po sobie. Na jej miejscu miałabym wielką nadzieję, żę ci co chcą, znajdą Dolinę i wyruszą na wędrówkę  z jej bohaterami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz