Dear Włóczykij!
Pisane 5 października
2014
Laponia w krainie Lachów
stała się niczym motto: pomyślałam że tak właśnie nazwałabym
jakiekolwiek dzieło związane z inspiracją muminkami, bo to właśnie
taka mała Laponia przywieziona w plecaku z Helsinek do dużego słowiańskiego
kraju gdzieś nad Wisłą.
Mija miesiąc od wakacji, powoli
wraca się do tempa, dwunożnych super menów biegających po
biznesowych alejkach stolicy, spychających nostalgie i wrażliwość
gdzieś zupełnie na dno mięśnia serca, który teraz przede
wszystkim musi się nastawić na wytrzymałość i skuteczność, nie
kreatywność. Gdzieś jednak przebiega kręgosłup, któremu
odezwie się ból w krzyżu modlitwy o lepsze i łagodniejsze ludzkie
życie, a to nazywa się rytuał. Rytuał pojęty poprzez leżącą
na moim czerwonym stoliku książkę Boel Westin o Tove Jansson, w
której można się spodziewać wiele niespodzianek i zerwania zasłon
iluzji o przeszczęsliwej, tworzącej w komforcie Mamie Muminków.
Nic podobnego. Rekomenduję tą książkę każdemu, komu wydaje się,
że tworzenie to zaledwie potężna odwaga i talent zamiast ciężkiej
pracy. Tove wszystko obala, szczególnie kiedy przechodzi swój
największy kryzys podczas regularnego cotygodniowego wysyłania
stripów komiksowych do wydawnictwa w Londynie. Jest przytłoczona
faktem, że musi tworzyć historie muminków w ramach kontraktu,
tworzyć ich życie i przygody od poniedziałku do piątku nie mając
wyłącznego dla nich czasu ani komfortu, bo jest jeszcze do
ogarnięcia tysiące innych spraw. Do tego jej prawdziwa pasja,
malowanie, dawno poszło w odstawkę. Ma dość 'cholernych
muminków', których historia zaczęła żyć swoim własnym życiem,
stała się niczym tasiemiec opery mydlanej, Misery Stephena
Kinga, która łamie pisarzowi nogi by został na kolejną zimę
odcięty od świata i napisał powieść o zupełnie innym
zakończeniu, by to czytelniczka osiągnęła zadowolenie, a nie
twórca spełnienie.
„Człowiek haruje dalej
w nieustającej nadziei, że wreszcie, jeśli będzie pracował,
wystarczająco szybko, zacznie mieć jakieś wolne dni dla siebie.
Wolne dla siebie, może nawet parę tygodni na projekty, do których
tęskni. Ze strachem. Lecz za każdym razem, gdy już się
przerzedza, spada nowa lawina musów, przesłaniając wszystko. Raz
za razem.”.
Historia na szczęście
przybiera szczęśliwy obrót już niedługo potem. Po kryzysie
zawsze przychodzi jakaś nagroda. W tym wypadku miłość, do
niejakiej Tulikki Pietila. To światło w życiu Tove, poznały się
zimą przy słuchaniu płyt jazzowych i butelce wina. Tulikki stała
się główną inspiracją do napisania Zimy Muminków, które
odniosły oszałamiający sukces po niezbyt przychylnym przyjęciu
wcześniejszych wydań. Jest zakamuflowana w książce pod postacią
Tootiki, pulchnej postaci w pasiastym sweterku z beretem na głowie,
która zaprzyjaźnia się z muminkiem i towarzyszy mu w jego
samotności zimą, kiedy to budzi się jako jedyny z rodziny i
zagląda we wszystkie mroczne zakamarki nieznanego mu swiata ze
swoimi zmarszczonymi brewkami.
Jakże bardzo pokrzepił
mnie ten właśnie fragment o ciężko pracującej Tove: artystce,
córce artystów, siostrzenicy wujków profesorów: metrologa,
chemika, biologa i matematyka, nieprzeciętnej i wszechstronnej matce
małych trolli. A jednak jeśli tylko okaże się, że nie jesteś
arystokratką na ziarnku grochu poszukującą z nudów awangardy,
lecz człowiekiem z talentem który musi sam na siebie zarobić, w
korby ciężkiej pracy zostajesz zaprzęgnięta. I ot, to jest
nieuczciwie uprawiany skrót prawdy, nieucziwy kłam zadawany nam
przez kolorowe pisma i coachów znachorów dla biednych zagubionych
ludzi: jeśli tylko wierzysz, zmienisz punkt widzenia, osiągniesz
szczyty i polecisz. Nie ma tu nic o ciężkiej pracy, przygnębieniu,
braniu odpowiedzialności za swoje marzenia. Nie mówi się że to
lot o nazwie Ikar. Ten co oddał życie za kilka sekund chaju i
wykpił oracza i handlarza. Coraz bliższy staje mi się Dedal. Może
to dzięki niemu przynajmniej mamy tę historię, bo ktoś musiał ją
spisać; ktoś musi przeżyć aby umrzeć mógł ktoś. I to
oczywiście nasze dwa walczące ze sobą archetypy w jednym człowieku
Oba wciąż rywalizują, ale może w jakimś momencie nie muszą już
sobie wchodzić w drogę, kiedy się nawzajem uszanują. Kiedy
przestanę zazdrościć moim kolegom artystom niezależnym i wolnym,
którzy nie 'zaznali ziemi ni razu' i nie wiadomo czy pójdą do
nieba, a tak nam prędko do zazdrości. Giniemy w tłumie gdy za nim
nie nadążamy. Oni osiągnęli już tyle i w takim wieku, a ja, ja
gdzie, do czego, z czym. Moje życie nie jest orginalne, bo przecież
chodzę do pracy, przejmuję się umową, Zusem i robieniem co
poniedziałkowych zakupów w Carrefurze. Wieczorem myję się lub
nie, jem kolację, idę spać. Bez czytywania, oglądania, pisania,
rozmyślania; teraz trzeba pracować, myśleć będę później,
teraz nie będę się zmiękczać. I to jest właśnie sztuka. To te
wielogodzinne pociągnięcia pędzlem, rutynowe, o których mówił
renesansowy mistrz Cennini. Lata żmudnej praktyki zanim ręka
zacznie sama malować. Czy to nie jest sztuka, kiedy ciało same się
budzi przed budzikiem, idzie do kuchni i jednocześnie robi herbatę,
myje głowę, kseruje i parzy płatki owsiane tak aby nie przypalić.
To małe mistrzostwa. Ale nikt nie wręcza nam wieńców laurowych,
nie pokrzepia, nie chwali. Wszystko odbywa się w zaciszu małego
pomieszczenia gdzieś tam, na końcu świata. Czy gdybym upadła z
wybuchającym tętniakiem w głowie, ktoś by się przejął, niebo
by się zmieniło, tęskniłyby za mną tłumy..? Ktoś by wspomniał,
a potem żył dalej. Tak jak po chwili samotności, łzach, smutku, w
końcu żyjemy dalej, dosięga nas codzienność i ustawia na
normalny tor. Poddanie się jej, nie jest taką najgorszą rzeczą.
Wydaje się, że ta właśnie codzienność wykształciła więcej
konkretów i odwagi, niż romantyczne zrywy, ale zazwyczaj tak tego
nie widzimy. Nauczyliśmy się opowiadać o codzienności same
szkaradztwa. A przecież jednak chodzimy po tej ziemi do przodu,
wdychamy nie to samo powietrze, a ciało inaczej nas boli. Lecz skoro
w przemijaniu widzimy tylko przemijanie, to tak jakbyśmy od razu
żałowali że właściwie się urodziliśmy. Przestaliśmy pisywać
listy, ot co. Listy, w których tak głęboko i szczegółowo możemy
opisać życie i udowodnić sobie że posiadamy coś wyjątkowego:
wrażliwość i osobiste tempo poznawania, a to i tylko to czyni nas
wyjątkowymi. Dla niektórych malowanie obrazów może być rutyną,
dla innych wyrzeczenie się pisania wierszy, sztuką. Don't tar
everybody with the same brush. Zastanawiać się można do czego
przydać może się ta cała tajemna wiedza. Czytywanie Nietzchego,
Thoreau, twórców teatru, naczytywanie dialogów z Bergmana, poezja.
Gdzie to później użyć; przy tłumaczeniu struktury Present
Perfekt, odmienianiu czasownika BE. Zostaje to do użytku własnego,
a kiedy szczęście dopisze, czasami można się podzielić w
wyjątkowych okolicznościach. Tutaj, każdy stara się być artystą,
jakby chciał usilnie udowodnić walkę z szarością,
antykapitalizm, antyrzeczywistość. Ale i tak wszystkim nam chodzi o
to samo: znaleźć towarzysza i akceptację i mieć pewność że nie
marnuje się potencjał. Czy Tove marnował się potencjał gdy
rysowała stripy tydzień w tydzień ? W jakich kategoriach należy
to ocenić i jakie kryterium przyjąć: poziom niezadowolenia ?
Rzadko bywamy zadowoleni, bo wychodzimy z założenia że zawsze
można zrobić coś lepiej. Zaskakujące wydają się przebłyski
świadomości, która przecież codziennie funkcjonuje jak parobek na
wykopkach. A jednak pojawiają się pewne głosy, sny, jakby czekały
na odpowiedni moment by dojrzeć. I wtedy wydaje mi się, że to w
wyniku ścierania się tych dwóch sił, Dedala i Ikara, a nie
dominacji tylko jednego, możliwa jest iluminacja. Zresztą dzięki
Dedalowi mogłam odwiedzić Finlandię, bo w mając 12 gr w kieszeni,
nie rzuciłabym się na taki wyjazd, a to miejsce akurat chyba było
dla mnie istotne. Energia która zostaje po podróży nie musi
przeradzać się w kolejny artystyczny produkt by udowodnić swoją
moc – oczywiście zawsze pojawiają się małe zapiski, souveniry,
refleksje, nostalgie, ale chyba to co robię TERAZ jest najlepszą
sztuką, tym bardziej że od razu mogę się nią podzielić, a nie
schować do szuflady..:). Sztuka jest warta tyle, o ile umiemy się
nią dzielić, i tylko taką rozumiem. Najpierw zrozumieć siebie, a
potem podzielić się tym z innymi.
„Teatr jest
najważniejszą rzeczą na świecie , gdyż tam pokazuje się
ludziom, jakimi mogliby być, jakimi pragnęliby być, choć nie mają
na to odwagi, i jakimi są” Szczurzyca Emma Lato Muminków.
Stąd nasza wielka miłość do
dziedziny teatru, tam robi się wszystko symultanicznie; nie ma
miejsca na kłam, a jednocześnie jest dzielenie się, czysta forma życia, tęsknota za prawdą i szczerością – Tove
nie mniejsza jest od Grotowskiego, Bergsona (którego
zresztą czytywała), Thoreau, długo by wymieniać. A w najprostszej
postaci przekazuje coś, co chwyta za najczulsze struny każdego,
jego wewnętrzne dziecko, dopinguje do odwagi iż nie ma żadnego w
tym wstydu aby to dziecko w sobie mieć. Dorośli kamuflują się z
tym instynktem kiedy mają własne dzieci – sami mogą czytać
bajki, dotykać pulchnych ciałek niemowlaków, troszczyć się o
kogoś i czuć się potrzebnym. Tove odbyła podróż do swojej
rodziny poprzez powołanie do życia postaci muminków i rodziny
której nie stworzyła, choć to jest może znak zapytania, bo
przecież Dolina, to właśnie jej dziecko, coś co zostawiła po sobie. Na jej miejscu miałabym wielką nadzieję, żę ci co chcą, znajdą Dolinę i wyruszą na wędrówkę z jej bohaterami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz